kopice papierów, kopica koło kopicy — strach! Najstarszy dziadek wciąż grzecznie się śmieje i tak pyta: „Wy duszyczko, pewnie byliście u samego źródła Prutu, tam pod Breskułem, tam ładnie szumi, co?“ — „Nie, nie byłem“ — mówi dusza. Dziadek jeszcze głośniej się zaśmiał: „Nie dziwota, wyście człek wędrowny, co wam Breskuł, to za blisko. Wy pewno byliście u źródeł Czarnej Rzeki pod Palenicą, Baby Lodowej wam nie strach.“ „I tam nie byłem“ — odpowiada dusza i już jej trochę omkno się robi. Namyślił się dziadek: „Już rozumiem, duszyczko, wy nie z tych piecuchów, co tylko to znają, co w swoim kraju, na Wierchowinie, wy pewno wędrowaliście aż za wierchy, na węgierski bok do źródeł Cisy. Tam dopiero boży świat widać, co? — Ha-ha!“ Dusza cichutko: „Nie, i tam nie byłem, nie widziałem.“ Dziadek jeszcze bardziej się zadumał; nagle powiada ze śmiechem: „Ho-ho, wy nie z tych, którzy wywąchują to tylko, co pod nosem. Widzę już, wy pewnie byliście w niemieckich krajach wojakiem, widzieliście źródła Dunaju, a może, może — — nawet w wołoskim kraju, tam gdzie Dunaj taki wielki do morza się wlewa?“ — Dusza widzi, że źle, milczy, a dziadek dalej się śmieje: „No, śmiało duszyczko, powiedzcież, nieprawdaż, tam dopiero chwała Boża na tym Dunaju sinym, u źródła i u ujścia?“ Dusza kłamać nie może i tak widać ją na wskroś. Mruknie pod nosem płaczliwie: „Nie, mój dziadeczku święty, nigdzie nie byłem, żadnych źródeł ani ujść żadnych nie widziałem.“ Dopiero wtedy zmarkotniał staruszek, skrobie się w głowę. Inni brodacze też posmutnieli, kiwają głowami, schylają się, brodami zamiatają niebieską podłogę, szepcą coś sobie: „Źle!“ — „Bieda z wami, duszyczko, martwi się dziadek — bieda, do piekła was nie poślę, rodziców słuchaliście, biednego nakarmiliście, nie przeczyliście Boga ani człowieka, a do czyśćca też mi was szkoda. Zróbmy tak: wracajcie zaraz na ziemię, droga ciężka, karkołomna, ale cóż robić? Wam tak wychodzi, że trzeba jeszcze raz rodzić się i biedować czy chorować, no i umierać jeszcze raz. Trzeba wędrować, trzeba poznać źródła Boże i ujścia Boże, a nie pchać się tutaj z taką głową. Cóż wam z nieba przyjdzie? To tak jakby cap przyszedł do cerkwi na Zmartwychwstanie Pańskie. Nic nie zobaczycie, krasa niebiesna nie dla kapusty, tylko dla głowy. Ja nie ostry, nie, ale co tu z wami pocznę, nie zrozumiecie nic.“ — I wróciła dusza, kto wie na jaką dolę.
Na sam koniec bierze pan Konik mapę nieba i pokazuje
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/140
Ta strona została skorygowana.