jami kamiennymi ciągnie furę z dziatwą, ciągnie tę swoją oświatę żałosną.
Tanasij wskazywał palcem na drzwi waternika. Watra prysnęła, zadymiła nagle, uderzyła dymem w oczy, znów rozgorzała jaskrawo. Wszyscy zaglądali w kierunku drzwi.
Ksiądz odezwał się pierwszy:
— Dziękujcie Bogu, że takiego człowieka wam posłał — wycierał oczy, chrząkał, znów zbierał się do wyjścia.
— A może by otworzyć drzwi? — zapytał dziedzic.
— Tak, to najprostsze — ucieszył się ksiądz — a to nam do głowy nie przyszło. Dobrze, Wasyłyno?
Wasyłyna krzyczała wesoło:
— Nie przyszło do głowy, bo gdzież ma być dym jak nie w waterniku. Chcecie, niech wam będzie.
Wahając się chwilę otworzyła drzwi do połowy. Także dym wahał się. Naprzód rozprężył się pysznym ogonem białego pawia, potem zawracany powiewem zatrzymał się w półotwartych drzwiach. Jak wyczesana przędza falował na przejrzystych płytach światła. Splątując się powoli ze światłem i powiewem, wysnuwał się z gęstych kłębów w cierpliwą grę skręconych wirów, rozciągał się w cieniutką zasłonę wirową. Utkane z dymu, ze światła i z powiewu snuły się w nim nieskończonymi pierścieniami tańce wirowe. Obraz świata jaki wysnuł się z chmurnych brył przedczasu. Waternik jaśniał powoli.
Matij westchnął z półki:
— Szkoda, że pan Konik tu biduje.
— Oj, teraz dobrze mówisz Zełenczuku — znów powolutku wywodził Skuluk — taki człowiek niech do mnie idzie w Czarnohorę, nie tam gdzie polityka. Gwiazdy — ha, gdzież takie gwiazdy na świecie jak u nas? Położysz się na mchu w lesie, głowę do gwiazd zadrzesz, a tam czeresznia stara szumi obsypana czereszenkami, tylko za wysoko. A od chaty spojrzysz, to nad Czarnohorami gwiazdy raz koło razu się sypią, srebrnie sinieją, jak jafiny świecące zboczami. Sięgaj i kosztuj. Niech nam uczy dziatwę, starszych też, a my go karmić będziemy, i warto. Od razu mówię teraz: co dnia mu mleko będę dawać, a mój wnuk niech nosi. —
Matij poderwał się na półce i przerwał:
— I ja także —
Skuluk powstrzymał go ręką, pośpieszył się nieco:
— Czekaj, Zełenczuku, to nie wszystko, dam jeszcze świe-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/142
Ta strona została skorygowana.