Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/143

Ta strona została skorygowana.

ży budz raz na tydzień, a jesienią berbenicę bryndzy, taką pękatą, na całą zimę. A potem —
Matij nie mógł się opanować:
— A ja mu jesienią koniem przywiozę mąki na pół roku. —
Zsunięty w kąt i niewidzialny Andrijko Płytka wypalił z dymu:
— A ja kartofli na cały rok. Ale gdzie zamieszka, kto mu chleb spiecze?
Matij uniósł się.
— Ja sam zbuduję mu chatę, mało tego, szkołę zbuduję dla pana Konika —
— Szkoła pod Czarnohorą — mruknął ktoś z głębi waternika.
Znów śmiech po kątach zaszeleścił, rozsypał się i ogarnął całą kolibę. Matij błyskał oczyma i zębami z półki, sprężył się, jakby szukał oczyma, na którego z szyderców ma skoczyć. Skuluk podniósł głos:
— Nie ma co się śmiać! — Śmiechy ucichły i Skuluk ciągnął dalej: — Ja to inaczej jeszcze miarkuję: tam pod Czarnohorą jest ktoś taki, akuratnie dla jednego zaprzęgu z panem Konikiem, tamten Maksym, ten biały, z Jaworza. Niech się zejdą, nie dla gadania jak my tutaj, bo koło tego z Jaworza żadna polityka się nie kręci. Dla milczenia, dla szeptania.
Petrycio Siopeniuk, onieśmielony wielkim świętem i wielkim światem gazdów jasienowskich, siedział w kącie bez ruchu. Nagle ośmielił się, zapytał cicho:
— Szeptać o kucharstwie czy o szkole?
Skuluk uśmiechnął się.
— Chłopcze luby, tyś sam kucharz delorny, byłem na Riabyńcu, wiem, ale czyż to każdy wielki człowiek musi być kucharzem? Tamten Maksym nie kucharzy wcale, gotuje byle co, za to czyściutko u niego w chatynce, nie tak jak o wielkich zamawiaczach powiadają, że chata zadymiona. U niego aż świeci się.
Petrycio parsknął cichym śmiechem:
— Poznać, że oświata — —
Skuluk ożywił się, mówił jeszcze głośniej:
— Ażebyś wiedział, synku, że oświata. Bywa taka noc, z daleka widać, jak z Jaworza znad chaty Maksyma światło bije tęgie, jakby wielkie zwierciadło do słońca. Są tacy, co mówią, że to się tylko zdaje, ale ja widziałem sam na własne oczy. To oświata! A z czego? U niego oświata całkiem inna. Co