hoduje. Ze starej będzie nowa. Kto się boi oświaty? Kto hauka na szkołę? Zajda, zawołoka, żebrak wszawy z pustego rodu. Choćbyście się wściekli, ja zbuduję szkołę dla pana Konika czy innego! Niech mi który potem stanie do oczu i niech hauka, to go tak bardką pouczę, że mu się odechce rekursów. Gdybym ja był głównym od oświaty, to nikt by nawet przeciw niej nie pisnął. Głowa za głową leciałaby jak makówki!
Matij wyprostował swą postać giętką, prężną jak kosodrzew, który zasiał się i wyhodował się wśród skał w zaciszu bezwietrznym, a potem wyrósł prosty i żaden wiatr go już nie zegnie. Dziedzic ożywił się, wstał, oglądał z upodobaniem Matija. Tymczasem dym już przerzedził się, wszyscy widzieli się wzajemnie, polityka wracała. Od święta, od piwa, z oburzenia na Matija zadymiły się głowy, krzyki rozhulały się, i nieopisany hałas zagłuszył dalsze jego słowa. Nawet ci, którzy już przekonali się do Konika, wyzwani przez Matija pomstowali na szkołę. Ktoś mógłby pomyśleć, że lada chwila rozgorzeje bójka nie lada. Jedno za drugim wylatywały burzliwe słowa i groźby.
— Rodowi gazdowie kichają na szkołę.
— Zawołoki zawlekli szkołę, dla nich szkoła, nie dla nas.
— Żandarma od szkoły zawczasu po głowie, niech nie hauka!
— Rekurs mu bardką wypisać, aż go oświeci!
— Gdzie szkoła stanie, zaraz podpalić! Niech będzie oświata!
Twarze gorączkowo wysuwały się na chwilę i zaraz chowały się, bo wysuwały się inne, i gdyby Matij chciał palnąć którąś z nich, podsunęłaby mu się pod topór inna jakaś, nie ta co szczekała nań przed chwilą. Lecz choć przed chwilą groził, wcale nie miał bardki w rękach. Oglądał się do odwrotu ku półce, lecz osaczony niby ryś błyskał tylko zębami szyderczo. Jednak przed samymi zębami już chowały się twarze. Przerażony Grak-Januszewski, tracąc dostojność chwycił się za głowę.
— Macie politykę, jak pożar chwyta! Puszkarów zawołać! Matiju, opamiętaj się! Koniec świata!
Zwichrzony hałas nie ustawał, a Tanasij orzeźwiony kłótnią wstał i wszedł między kłótników. Stanął obok Matija. Ksiądz przeciskał się z wolna ku nim, a tymczasem Tanasij przekrzyczał wszystkich:
— Nie koniec jeszcze, poczekaj, powiem ci kiedy koniec, któż wie lepiej ode mnie! Dzieci, cóż to wam, Jurij uderzył
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/147
Ta strona została skorygowana.