Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.



I. URODZINY

„Czyli to było, czyli nie było, czyli tak mamie i babkom się śniło...“
Napakowana mieszanymi polanami, bukowymi i smerekowymi, wielka hruba grała równą watrą. Ruchliwymi wypadami rzucała na izbę światła. Na jednym łóżku spoczywała położnica Kałyna w zniemożeniu między męczącą drzemką a bezsennością. Na drugim chrapały obie kumy. Powołana do czuwania nad matką i nad dzieckiem powiwalna babka Warwara przyległa na ławce pod oknem w pogotowiu.
Niektóre z nich albo wszystkie wiedziały, że takiej nocy dwunastu sędziów lubi zaglądać sobie do chaty. Choćbyś nie wiem jak czuwał, wypatrzą chwilkę drzemki, wlecą, popatrzą, osądzą dziecko. Tak być musi, najlepiej spać. Zmożona ciepłem Warwara drzemała i znów budziła się.
Nocą księżycową wysoko na stokach Bukowca buki stalowe są kędzierzawe od szronu, srebrnogrzywe. W snach śnionych w chacie wiedziały kobiety, że to grzywiaste konie Sędziów czekają na jeźdźców. Zstąpili już zatem i krążą. A gdzie? Kręcą się pyłami księżycowymi czy wirują w zamieci śnieżnej? Jak się im spodoba, a któż wie jak? To ścieżki śpieszą, prószą śniegiem, to bez ścieżki pląsają ponad las. Pojawiają się i znikają. Wiatr, cienie, wiry w śniegu, czy oni? Dopiero gdy podpadną pod oczy ludzkie i pod oczy chudoby, widać czasem mary, zarysy, oblicza. Słychać szepty. Pojawiają się i znikają, jak im się podoba, i któż wie jak?
Babkę powiwalną zmorzył sen na dobre. Psy w zagrodzie szczeknęły jeden po drugm. Zaskomlały sennie i warcząc zrzędliwie podreptały po śniegu szukać spokojniejszych kątów dla snu. Powiało w dachach. Dwunastu w powiewie, już są. Rozsiedli się za stołem na ławach. Nasycony węglami piec zadudnił poważnie: „Sława Bohu!“ Sędziowie nie odpowiadają, zataili się. Hruba przygląda się bacznie, oświeca jednego za drugim.