żelazne wieże, tak brzydkie i tak niepotrzebne ani dla życia ani dla modlitwy, jak z natchnienia dymowego, z tytoniu. A przecie każdy dym po całopaleniu cielesności wystrzela jej wirowe resztki w koronkowe budowle tak misterne i tak niebostrzelne, że przewyższają najśmielsze budowle ludzkie, bo są wzorem wiecznym dla zwycięstwa nad spopielonym ciałem, dla wzlotu. Oplątany kołami dymu Tanasij gładził włosy, tarł czoło, wzdychał. Ustępował powoli, mówił mrukliwie jakby do siebie:
— Znak? — Ha, niech ci będzie znak. Prawda, karbować się chce, pamiętać do cotu każdy dzień, każdą chwilę, pamięć przekazać o tych ludziach, co minęli się. A o chudobie może nie? Bo księża straszą i to bardzo, że chudoba wcale nie ma duszy i już tych bidniątek nie spotkasz nigdy. Hospody! Te barany muzykujące, te capy taneczne, te cielątka — pyszczki różowe, z oczkami durnymi a dowierzają ci jak Bogu. A te jałóweczki? Oczy senne czyż nie kraśniejsze od dziewcząt? A krówki młode? Gdy pierwszy raz poliże cielątko — srebrne od lizania. A byczki? A byki? A buhaje te? Gromowo zadudnią, gromowo uderzą. Minęło się wszystko! Ale co mnie samemu albo komu innemu przyjdzie z karbowania? Do rewaszu się przytulę? Rewasz mi zaszczebiocze albo zabeczy? Idź het! Co drzewo, co karb zdolen wiedzieć o tym, co mnie boli?
Dym zgęszczał się, wszyscy milczeli. Wtem Andrijko Płytka wysunął się z kąta na palcach, bezszelestnie stanął między Tanasijem a Foką, poderwał głowę i wypalił szeptem lecz wyraźnie:
— Powiedzcie, Foko, albo kto inny, kto wyjdzie ze szkoły, to już nie będzie ślepcem? Z pisma rzetelnie wyczyta, co kogo boli?
Lekki śmiech, potem coraz gęstszy sypnął się po waterniku. Andrijko niecierpliwie machnął ręką, po czym usiadł nisko w swoim kącie. Tanasij nie śmiał się, mruknął raz i drugi. Mówił cicho:
— Pierwszy raz ktoś coś mądrego zapytał i z tego śmiech. Powiedzcie, jak wyczytać co kogo boli? No, Foko, co teraz?
Foka znów zakłopotał się.
— Pismo wyjawia, to może także karby z serca przeniesie dla oka, na drzewo czy na papier dla innych —
Ksiądz pokaszlując zbliżył się do Foki kiwając głową żywo. Chciał coś powiedzieć, lecz Tanasij nie dopuścił go do słowa, mówił twardo, porywczo:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/152
Ta strona została skorygowana.