Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/157

Ta strona została skorygowana.



XIV. WYTRZEŹWIENIE

Wychodzili z domu na carynkę. Było ciepło, nawet duszno. Tanasij wskazywał na słońce zanurzone w topieli rozdymionych chmur.
— Patrzcie, czorty leją smołę na słońce. Niech leją, nie pierwszy raz, nie zagaszą, przepali im huzycie na wskroś.
W oddali na Czarnohorach rozkłębiło się widowisko niesamowite. Od chuchania świętego Jurija pękł cały stężały waternik Zimy, ukryty w Czarnohorach. Z łoskotem niedosłyszalnym wystrzelały zeń wybuchy smoły wciąż przecinane ognistymi rohatynami. Z rozchlastanej brahy chmur sadziły się strzelistymi wirami i złotoczarnymi śrubami zorze piekielne zrumienione u nasady ceglasto.
Zaskoczony we śnie młody wietrzyk połoniński sprężył się, szarpnął, zerwał pęta chmur, odbił się w nagłym skoku od miękkiego kłębowiska. W pośpiechu przecwałował przez wielkie Żabie, zarył nosem w skalne wrota na zakręcie Rzeki pod Hromową. Stanął dęba, zatrzymał się. Uśmierzony ciepłem, jasnością i swobodą, wyzwolony od chmur, truchcikiem wykręcał się przez ciepłą Krzyworównię i Jasienowo. Tańczył radośnie nad Szumejową kiczerą. Cały zielony świat tańczył z nim i szumiał.
Zaledwie goście wyszli z waternika, gazda Andrij Płytka przezwany Śmierć Leśna, który podczas rozmów ani razu nie zagrał, i zaledwie odezwał się raz i drugi, zerwał milczenie z fłojery. Zagrał skocznie, sypnął z fłojery boteje psotnych kózek i zuchwałych capów, rozpędzonych w szturmie wiosennym dla zdobycia połoniny. Za Płytką, za jego fłojerą goście z waternika sypali się jak boteje. Gawecio dopędził Płytkę, skrzypka jego dopędziła wichrową nutę fłojery. Tanasij chwycił dech z wiatru, zaśpiewał, ciskając pieśń na płaje wiatrowe:

Na wysokij połonynci tepłyj witrec wije.
Rozkołysze, rozhulaje, swit widmołodije.[1]

  1. Na wysokiej połonince ciepły wietrzyk wieje,
    Rozkołysze, roztańczy, świat odmłodnieje.