I prawda, wiedział jak trzeba, było dobrze. Ona z prawa, ja z lewa, a razem. Rozchorowała się nagle, zawołała mnie i tak powiada: „Maksymku, nie wiem coś ty dumał sobie, a może tak, że ja za chłopcami uganiam, żem na chłopów łakoma. Przysięgam ci przed Bogiem, że nie. Lubiłam tylko, aby szumno wciąż, nowo wciąż, aby rosło wszystko. Tyś nie narzekał, było dobrze, dziękuję ci za życie.“ Kiedy umarła, chodziłem po lesie, szukałem która smereka dla mnie przeznaczona do powieszenia się. Ha, gdzież takiemu długi dźwigać, co swoją własną żurbą wciąż obrzemieniony. Ale wyprostowałem się, im mniej człowiek sobą się gryzie, tym prostszy. Innych zmartwień i tak ma dość, inne rewasze też niełatwe. Odtąd niech Foka dalej za mnie karbuje i kasuje, kiedyś wam odczyta. Czy skasowane długi, czy odłożone tylko? —
Spoglądał ku Foce. Potem wziął nową tablicę jaworową, wykładaną wężykami z drucików miedzianych, paciorkami czerwonymi i niebieskimi, podobnie jak zdobi się laski. Na rogach tablicy widniały w kółkach wzory słonkowe.
— Oto Fokowy rewasz, naprzód gwiazda czerwona, urodził się w lecie na święto watrowe, było to w roku 1835, wiem, bo pytałem księdza, kiedy do metryki zapisywał. Boże, jakie to było czarniutkie, mówili, że czorteniatko, ale przecie nie, bo pokazało się wesolutkie jak żona. No i dalej rok 1848, rejwachy, wojna koszucka, wojsko madiarskie zbuntowane uciekało stąd na Węgry, za nimi wojska cesarskie stąd od strony Bukowca, a Moskale od dołu rzeki. Foka znikł z Madiarami, dwóm cesarskim wojskom pod nosem się przesmyknął. W chacie zmartwienie: „A może go porwali?“ Gdzie tam, on ich porwał, u niego na wszystko taniec i śmiech, z tej samej kości, co ojciec mój i żona. Przetańcował na Węgry i z powrotem, nakichał na pogonie. I dalej rok 1856, tak mi mówili panowie urzędowi z guberni, kiedy Foka zgłosił się, po prostu uciekł do wojska, nie pytając mnie wcale. Nie miał gdzie bliżej, prosto do Wenecji, poznać czyja natura. Ale to, to już za dużo, nie pozwoliłem, odebrałem go. — Potem tuhy rok przyszedł — u nas dość ciężko, głodnawo, ale Foka już gazda, dużo zaradził. Na Podgórzu był głód, z niektórych wsi podgórskich rozbiegli się ludzie. Potem Kałynka przyszła do nas z ojcem i z krową, przystali na najmitów. Jakoś niedawno przedtem Foka posłał swatów do młodej, bogatej wdowy tutejszej. Znali się od dziecka, razem tańczyli i śpiewali. Ja widziałem znaki a pamiętałem, co ojciec mówił: „Niedobrze kiedy para podobna
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/170
Ta strona została skorygowana.