gu całego świętowania uległ odrobinę usilnym, a nawet natarczywym zaproszeniom gospodarzy. Łyknął sobie wódki, a także piwa, nie tak dużo, wszelako trochę więcej niż w ciągu czterech szabasów razem. Mówiąc przerywał, rumienił się:
— Ja przepraszam — ja taki gość trochę z boku — chcę powiedzieć coś — ja chcę powiedzieć i to bardzo dużo, tak — ale aby nikt się nie obraził.
— Proszę, Duwydku, mówcie swobodnie — namawiał Foka — dlaczegóż ktoś miałby się obrazić?
— Dlaczego? ja nie wiem, a to wiem, że kiedy się nic nie gada, to nikt się nie obraża. A to bardzo dużo! No, to nie tak znów dużo: ja proszę, aby gazda mówił dalej.
— Ojciec ma gadać — żartował Foka — a może i na niego ktoś się obrazi?
— Utraktowaliście mnie wódką, gazdo, a teraz sobie kiepkujecie. A mnie się przypomniał mój tatuńcio, jak mówił o rodzie. Ktoś sobie pomyśli: „Ot, faktor od drzewa, od bydła.“ A ja jestem z rodu... Co tu gadać, mnie drzewo i bydło tyle obchodzi co mus. Ja na wszystkim znam się, kiedy mus, mógłbym handlować i szczurami, psami także i nietoperzami też. Tylko ludźmi nigdy, nie daj Boże! bo tatuńcio mówił, że trzeba być zawsze człowiekiem, a człowieka nie wolno sprzedawać nawet Panu Bogu. On i tak nas nie kupi, to same paskudne interesy. Gdyby tatuńcio przyszedł tutaj choć na jedną minutkę i powiedział mi jedno słowo takie jak Maksym mówi, to co ja bym dał za to? Aby Pan Bóg dał mnie i wam do kupy, abyśmy mieli to, co ja bym chciał dać za to. Czasem człowiekowi coś braknie, tak jak mnie teraz. Może powiecie, że mnie wcale niczego nie brak, tylko właśnie tej wódki za dużo. A ja powiadam, jest coś takiego, co najbardziej potrzebne, a człowiek nie wie. A kiedy się dowie, to już za późno. No i za późno, jak w tamtym rewaszu. Ale przypomnieć można? Dlatego ja chcę, nie, ja proszę, aby Maksym dalej mówili. I jak już to tak idzie, to ja jeszcze coś powiem. To nieprzyjemnie, a troszeczkę przyjemnie. Że różne rzeczy przychodzą na nas Żydów. To nie od dziś. My się czasem lękamy i bywa taki niejeden, co by całkiem chciał odskoczyć, co by się przebrał, ostrzygł i przemalował. A po co? Jego i tak poznają. To co nam pozostaje na tym świecie? Porządni ludzie. I jakby coś takiego: niepotrzebnego — to ja bym od razu przybiegł do Maksyma, jak do swego tata.
— A do mnie nie? — zapytał dziedzic.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/178
Ta strona została skorygowana.