Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

Jasny rozgorzał równo odmierzonym wyrokiem:
— Za to, że karmił ludzi, że o to troskał się, ten dar mu nieśmy: niech się nauczy patrzyć poza węgły.
Mały garbaty sędzia, tupiąc w takt nogą, wyśpiewywał natrętnie:
— Opajęczyć-odwdzięczyć-wymęczyć! On sypał z komory ziarno dla głodnych, my worem sieczkę marną dla godnych.
Jasny przybił:
— Tak niechaj będzie, dla niego życie nie kończy się na rodzie.
Kałyna słyszała, ale nie chciała zrozumieć: „Dobrze tym biskupom czy świętym, kazania takie — ale co z dzieckiem?“ — nasłuchiwała w milczącym półśnie. Usłyszała śpiewny chichot garbatego sędziego:
— Wieszczunowie czcigodni, za węgły? Z drzewa, drzewa? Chi-chi-chi — Ach, wy salamony, ach, wy krętalony, chi-chi-chi.
Ołenka modliła się pod liżnykiem: „Hospody, aby tylko Kałynka nie słyszała tego czorta.“
Czerwony przeciwnik mruknął ogniście:
— Mój urząd niepotrzebny, bo skład sądu stronniczy. Po świętemu to nie musi być po nieludzku.
Mały sędzia ten jeden raz wyszeptał wyraźnie bez śmiechu:
— Komu od razu serce odsłonięto, ani pomoże ani szkodzi świętość.
Jasny pełkotał coraz ciszej, wraz z niebieskimi płomykami zasypiającej watry. Żuł słowa jakoś tak, jak stara babcia:
— Wieszczunowie czcigodni! bądźmy wielkoduszni. Mocujmy się z mgłami. Prąd stąd, prąd stamtąd. Mgły tu, mgły tam. Może się otworzą? Wyrok zawieśmy. Sąd krótki: dzieciństwo szczęśliwe.
Mały sędzia dziauknął:
— A potem? śmierć nawrotem?
Jasny rozpłomienił się raz jeszcze:
— Potem — mgły się rozejdą.
Sędziowie zamruczeli ciepłym chórem węglowym:
— Chwała ci, chwała!
Kałynka usłyszała co chciała: „Dziecko uratowane! Twoja wola Hospody! I chwała!“
Garbaty sędzia uciął nieznośnym skaczącym piskiem:
— Chwała-chwała! Zagrała-pochowała!
Watra przygasała. Ostatnie promienie tańczyły po kątach.