Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/180

Ta strona została skorygowana.

my się jak dwa potoki. Wasz ojciec, panie, nie z bogatego rodu, a wszystko leci za nim, sława i majątki. Im więcej daje, tym więcej ma, sława i pieniądz lubią takiego. Ty powiadasz o nim, Tanasiju: „Lasy wyrąbał, co po nim zostanie, same szczerby.“ Rewasze zostaną! Mnie butyny nie w głowie, ale patrz, przecież po tuhym roku była z nich pomoc. Las boży, Tanasiju, dobrze mówisz, temuż i nie taki głośny jak człowiek. Niegłośno umiera i tak samo wskrześnie cicho. Nie da się. Kiedy ludzie będą z tego się uczyć, kiedy rewasze będą twarde, to Hospod szczerby zabliźni.
Maksym Szumej wziął nową taflę jaworową, sporą jak pół stołu, większą od wszystkich. Prócz dwóch głębokich wrębów była zupełnie próżna. Maksym skrzywił się lekko:
— A tu jeszcze patrzcie. Przykrość taka. Nie dla waszych uszu mówię takie słowo, ale ot, widzicie sami, przyrodzenie męskie na pół deszczułki zakarbowane i na czerwono zamaszczone, a obok szubieniczka czarna. Z tego poszło wszystko. Było to tak. Stary kneź pobratymował z ojcem, na polowania razem chadzali. Książę był bezdzietny i raz przywiózł ze sobą panicza, swego siostrzeńca. Cudaczny młodzian, trochę francuski, co dnia inne szmatki naciągał, to czerwone, to zielone, to znowu srokate. Niczego sobie chłopiec, ino strzelał kiepsko, ojciec podśmiewał się z tego. A niechby to jeszcze, najgorsze, że na twarzy całkiem wygolony, bialutką mąką posypany jak panienka. Nasi ludzie śmiali się, że skapłoniony. Ho, ho, gdzie tam skapłoniony.
Maksym przerwał, na łąkę wpłynęła miękkimi krokami baniasta kucharka Wasyłyna wraz z ochotniczym zastępem wyrostków i dziatwy. Niby z białymi pisklętami czerwonogłowa indyczka, ale raczej jak wielki indor nabrzmiały czerwienią. Spieszyła sapiąc, ciągnąc za sobą białą rzeszę o czuprynach lnianych i konopianych. Podobnie jak na wiosnę Baba-wichrowa, odziana w banie obłoczyste, świstliwa i sapiąca, ściąga rozbiegłe po niebie białoróżowe kudełki obłoczne. Wasyłyna nie tylko sapała, także zrzędziła niepotrzebnie: „Gdzieżeście wy? nie rozsypujcie się, chodźcie.“ Z uszanowania dla uroczystości sykała sama na siebie. Rozsiadła się z białym rojem u góry łąki pod bukiem. Maksym dostrzegł dzieci, uśmiechał się wesoło czy figlarnie. Dzieci z przejęciem słuchały kazania, niekoniecznie dla nich przeznaczonego. Wasyłyna zgłaszała się głośnym westchnieniem w przepisanych odstępach. Maksym mówił dalej: