Milczenie trzymało stół i łąkę w bezruchu. Ten i ów z księży i ze starszych gości ocknął się nagle z zasłużonej drzemki. Na łące miłośników drzemki nie było, jedynie wójt spał niezmącenie.
Matij Zełenczuk podszedł do Maksyma, przeciął ciszę ostro:
— My wam dziękujemy, daj Boże Hafijce, daj Boże rodowi! Już po kazaniu, można iść do chaty.
Stół i łąka zafalowały, wszyscy wstali nagle. „Daj Boże, daj Boże“, przeszło szmerem aż pod buki. Białoczerwony tłum zakotłował i wzbierał wokół Maksyma. Tymczasem od razu otoczyli go zwarcie duchowni pierwszego i drugiego stopnia i goście od stołu. Tłum łąkowy osadzał się, oddzielał na mniejsze skupienia, jak płyn kipieniem rozłożony na składniki.
Ci, co wybierali się do domu, zatrzymali się wokół ścieżki poniżej stołu. Wyżej po prawej stronie stołu duchowni trzeciego stopnia zwolnieni już od wodza i nastawników, od więzi i namaszczenia, upodobnieni do innych, skupili wokół siebie tych, którzy zamierzali pozostać jeszcze w gościnie. Na lewo w górze pod bukiem Wasyłyna oblepiona dzieciakami w konopianych płótnach, o konopianych głowach, to ściągała krzykiem niesforną hałastrę, to odpędzała się od dzieci jak krowa od bąków.
— Ciotko, a co dalej z Jaskółką? — piszczała najmniejsza dziewczynka. — Ja chcę o Jaskółce. — Wasyłyna to sykała, to przekrzykiwała łamiącym się głosem ochrypłej trembity. Poniżej buka młodzi ludzie skupili się nachylając się troskliwie nad śpiącym wójtem. Pokazywali palcami, szeptali.
Maksym ściśnięty tłokiem siedział nadal na stołku. Stary kanonik stanął nad nim, obejmując go prawą ręką. Wódz diaków, Kropiwnicki, pierwszy żegnał się z Maksymem. Tanasij wyższy od wszystkich, z dala pieścił wzrokiem trzech starych przyja-