Tanasij znów sprzeciwiał się:
— Nie, nie mówię, że dwa, tylko że jeden wielki brak. Nie ma w nim tego, co się kiwa jak w życiu — głos Tanasija przeważył niesforny hałas tłumu. — W życiu ludzi jest tak, jak kiedy chłopcy położą deskę w poprzek kłody, siądą na obu końcach i huśtają się. Człowiek ma się kiwać, to trzeźwy, to pijany. Kiedy całkiem trzeźwy, to smutny, nie kiwa się, a kiedy całkiem pijany, to leży, też nie kiwa się. Cóż to za życie? Życie to nie rachunek. Tyś za mądry, Maksymie, trzeźwy? może smutny? A u mnie raz radość, raz rozpacz. Już ginę, a uratuję się cudem.
— To także rewasz — mruknął Maksym.
— Czekaj, dajże powiedzieć. U mnie taki rewasz jak u tego żołnierza, o którym Foka raz opowiadał. Drapał się na drabinę jak niedźwiedź, spadł i cudem zatrzymał się w ostatniej chwilce. Nie rewasz, ino cud... Jakżeż to było, Foko, powiedz, bo ja nie potrafię.
— Mam opowiedzieć? — pytał Foka.
Tanasij zdążył już skupić uwagę tłumu. Ze wszystkich stron powtarzano: „Opowiadajcie, opowiadajcie.“ Foka stojąc nad siedzącym Tanasijem opowiadał:
— Była raz wielka parada. Jakiś król czy prync italiański przyjechał morzem do Wenecji w gości korabiem z flotą. Cesarscy panowie przyjmowali go, i my niby to także. Cały regiment Parma wystrojony, wybielony jak mąką, wyciągnięty w paradzie. Morscy żołnierze italiańscy pokazywali swoje sztuki. Za to nasi mówili na nich, że małpy. U naszych wszyscy małpy, tylko my ludzie. U Italianów inaczej, myślą niejedno, wiedzą co o nas myśleć, a zawsze grzeczni, weseli. Italiany jacy? niejeden ich widział w butynie. Zgrabne to, praktyczne, kiedy trzeba, jak ptak chętne, a kiedy nie trzeba — wygodne sobie. Swobodni, zawsze śpiewają. Na tej paradzie tak samo, drapią się na maszty, kto prędzej. Kilka drabinek ku górze wyciągniętych aż do wroniego gniazda (tak się nazywa to siedzenie na wierchu masztu). Stamtąd można się rozglądać daleko po morzu. Italiany śmigają nogami po drabinkach, prędko, ostrożnie, krok koło kroku. Niejednemu z nas z dołu w głowie się kręci, a tamten Italian już na górze w gnieździe śpiewa. Tak jeden za drugim. Na dole cały naród klaszcze i woła: „Bravo, bravissimo!“
My staliśmy w szeregach na „ruht“, to znaczy: „spocznij sobie“. Nasz pan kapitan Pirnik rozgląda się po kompanii i wo-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/195
Ta strona została skorygowana.