Zresztą kto wie, może i zabił, dola różna bywa. Taka to komedia wenecjańska, Tanasiju.
Tanasij zdobył się na uznanie:
— Słowo w słowo, ze mną tak samo, w ostatniej chwili cud i jeszcze się z tego bardzo pysznię... Kiedy człowiek całkiem durny, to nic mu nie pozostaje tylko cud, a kiedy wciąż czeka na cuda, to całkiem durny...
Foka odwodził od cudów:
— Przecie zanadto ponury nie jesteście, u nas ponurych niewielu, dlatego nam dobrze z Italianami, nieprawdaż?
Pan Jakobènc wpatrując się w górę obliczał coś szeptem, sylabizował powoli:
— Ponurych mało, ale będą jeszcze, i cuda nie pomogą.
Siedzący obok Jakobenca Matij potwierdził:
— To słuszne, bez rachunków człowiek niepewny i z tego ponury. Rewasze uznają wszędzie w sądach i dla rekursów najlepsze.
Tanasij kończył:
— Kiedy mała bieda, obejdzie się bez rewaszu, a kiedy pętlica na szyi, to co ci z rewaszu?
Hatar a zarazem młynarz dworski spod Czarnohory, Mykieta Gotycz zwany Karawanczuk, przechadzając się obok stołu nieustannie ochładzał się piwem i rozgrzał się nie byle jak do rozmów, wszelako trudno go było zrozumieć, rwał związki słów, zniechęcał się, przerywał i znów zaczynał:
— Rewasz — co bidnemu rewasz? Co liczyć? Wszy? A przecie sprawiedliwie. Posłuchajcie bidnego rewasza. Nasz stary pan dziedzic — gdzież by on nocował w naszej chatynce obrosłej mchem! Skądże?! Ale przecie raz nocował. To już dawno. Ale to prawda. Ja nie kłamię, spytajcie go. Spóźnił się z butynu. No i porozkładał na stole różności, co tam ja wiem. Ale to wiem, że był dzwonek srebrny, i srebrna puszka z tytoniem. Ja z bratem, dzieciaki jeszcze, od razu do tego, bo to świeci. Ojciec ostro: „Nie rusz!“ A pan: „Zostawcie, niech się bawią“. Zabawa zabawą, a młodszy brat, jeszcze durniejszy ode mnie, schował jedno i drugie. Dziedzic szukał, szukał, potem zapomniał. Raniutko wstał, pogalopował do butynu. Gdzieś na po-