łudnie przekazał z góry od haci: „Odesłać tabakierę.“ Ojciec od razu z paskiem do nas: „Oddajcie, złodiuhy“. Przysięgam, że nie wziąłem, brat za mną przysięga. Ojciec wyparzył nas paskiem, no, węgle na skórze! Ja nic, a brat: „Nie ukradłem, ale oddam“. Ojciec go jeszcze wyparzył, myślałem, że pasek zniszczy: „Wstyd mam łykać za ciebie? ty jastrzębiu, złodiuho leśna! Migiem odnieś panu!“ Brat wyrwał się jakoś, uciekł do lasu. Dzień czy dwa w lesie, zgłodniał, wrócił, oddał dzwonek i puszkę. Ach, ojciec wtedy bił. Bił z bidy i ze wstydu! „Odniesiesz zaraz, złodiuho palona?“ Inny by już zginął, mały brat siny, trzęsie się cały: „Nie odniosę, wstyd.“ Hospody, jaki rewasz dostał! We śnie podskakiwał, trząsł się jak na mrozie, chlipał i haukał we śnie. Przemienił się jak umrzyk, a nie poszedł. Ojciec go zostawił, poszedł sam. Miarkujcie, proszę, to po trzech dniach. Brat na piecu spuchnięty, nie wie, na którym boku ma leżeć, a mnie ojciec ciągnie do pana, nie wiem po co. Nie ukradłem, nie schowałem, idę. Ojciec biedak tak się skręca przed panem, jakby my jego wyparzyli paskiem, a nie on nas. Zadyszał się i mówi: „Panie dziedzicu, chłopiec złodiuha, ale nie ten, tylko tamten mniejszy. Złupiłem mu huzycię, nie może się ruszyć. Za ten wstyd darmo wam odrobię, dziedzicu.“ A stary pan na to: „Jakiś ty dziwny, człowiecze! Gdyby u nas tak wszystkie złodziejstwa karali, toby połowa narodu wyginęła. A to dziecko przecie, fe! Nykoło.“ Tabakierkę z tytoniem wziął, a dzwonek srebrny oddał: „Daj chłopcu, niech się bawi.“ I przyjął ojca do roboty. Kazał mu od razu wydać mąki, soli, słoniny na zadatek. Ojciec wrócił zadowolony. Potem i mnie przyjęli do roboty, a później brata także, ja wyszedłem na hatara, a brat na kierona w lesie. Rewasz kosztował, skóra nasza zapłaciła, a warto. To raz tak. A gdyby człowieka obsiadły rewasze jak krowę gudzule, to nie miałby swobody. Żydzi lubią rewasze, panowie także, niech je mają. Teraz inne czasy, cesarz dał patenty, panowie chleb, po co nam lepsze rewasze i cuda.
— A powiedz mi, Mykieto — pytał Tanasij — który numer ma ta swoboda patentowa. U was teraz gazety w Czarnohorze.
— Bez gazet wiemy dokładnie — odpowiedział żywo Mykieta — o naszą skórę chodzi. Wy duka i wy Tanasij, z biednego śmiać się nietrudno.
Tanasij spojrzał spode łba:
— Z biednego?! Patrzcie dokąd zajechał. Nie pouczaj mnie,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/198
Ta strona została skorygowana.