Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/202

Ta strona została skorygowana.
7

Wikary łaciński, ksiądz Trembicki, wyzwalając się łokciami z tłoku na ławce i rumieniąc się lekko, zapytał sucho:
— Cud, cuda — Gospodarzu, jak to właściwie, czy wy śmiejecie się z cudów, czy jakieś nowe cuda zaprowadzacie, trudno zrozumieć.
Nykoła Słowak, rozklejając się pochlebczo, dodał powolutku:
— Właśnie, gazdo godny, od was warto się dowiedzieć — od kogóż innego — wy o cudach jak?
Tanasij nie zwracając uwagi na Słowaka, zmrużonymi oczyma patrzył przez ramię na wikarego:
— Ha, cud, mógłby być co dnia, to pewne, tylko w tym bieda, że nie ma. A wy widzieliście kiedy cud, pan-otczyku?
Ksiądz, oddzielony tłokiem od reszty duchownych, nadaremnie oglądał się za pomocą.
— Nie widziałem, ale —
— Ale co? — wpadł Tanasij — cudu nikt nie widział, to nie dla widzenia, to tak jak powietrze.
— Jakże to — pytał młody duchowny nieśmiało — a któż zaświadczy?
Tanasij pominął pytanie:
— Ja przeciw temu, aby robić cud przy ludziach, to nie cyrk. Rób sobie cud u siebie w komorze, w lesie. To ładnie, że Petrycio nam dziś pokazał swój cyrk. To dla zabawy, dla nauki też. Ale gdyby zaczął robić cuda przy ludziach, także wart by był długich batogów.
Dziedzic poweselał:
— To dobra myśl, kumie — prywatny cud.
— Jaki? — rozkogucił się Tanasij, patrząc nieufnie.
— Prywatny — tłumaczył dziedzic — to znaczy nie dla wszystkich. Gościniec jest publiczny. Sąd i szkoła także, a wasze własne podwórze, wasza ścieżka, to prywatne.
— Gospodarzu, a któż go zaświadczy? — powtórzył ksiądz wikary.
Tanasij pociągnął piwa, czekał chwilę i opowiadał:
— Był u nas na Żabiem dawnymi laty niestary człowiek, Ołeksa Matarha, rodem z Bereżnicy. Znałem go. Biedak był. Bereżnica od tego się nazywa: — tam brzegi same, jamy, przepaście, u nich tylko las i niedźwiedzie. Przystał na hodowańca do bezdzietnego gazdy Łoskuriji, niedaleko Bereżnicy, tam na