Ksiądz wikary wzruszył ramionami, ziewnął. Księża co starsi drzemali ponownie. Ksiądz Buraczyński chrapał, oparty o stół, dziedzic pokonywał senność z trudnością. Widząc to Foka zapraszał gości do grażdy na drzemkę. Tymczasem już stary kanonik bez zaproszenia wyspał się za stołem. Pokrzepiony drzemką a zbudzony zaproszeniem, zachęcał zdrzemanych słuchaczy do przechadzki po łące. Dziedzic przyłączył się do nich, Tanasij nadal wykładał przy stole o swobodzie.
Gdzieś na łące niewidzialny Andrijko Płytka zagrał na fłojerze starą nutę motylą, co leciutko wytryska i tonie w świetle.
Niezwłocznie szepty okrążyły stół. „To gra Witrołoma, tego z butynu, z tych co zginęli w śniegach.“ Tanasij przestał mówić, zadumał się. Powiedział cicho:
— Nie, to stara Doboszowa gra, ale może Witrołomowa też. Posłuchajcie, wspominajcie sobie, to lepsze od mego gadania.
Czarnohory zatonęły w kłębach mgieł, czarne chmury tłoczyły się zewsząd, nieznośna duszność dławiła. A z Andrijkowej nuty prysnęły bryzgi Doboszowego potoku i rosy z mchów: „Nie woda to lodowa grzmi lecąc ze skały.“ — Matij zaśpiewał przy stole:
Czy duma Doboszowa, Doboszowa-j woda,
Czy twoja, mij werszyczku, witrowa swoboda?[1]
Z końca stołu odpowiedziała mu Ołenka szczebiotliwie:
Czy skrypka czy fłojera, czy bujna wodiczka
Czy płacze stara mama, płacze-j mołodyczka?[2]
Przez cały stół przeleciały Doboszowe zwrotki. Jakaś mołodyczka śpiewała głębokim niskim głosem:
Serce my sy rozkołoło, serce my sy wzwyło,
Kołych moho Ołeksoczka na marach uzdriła.[3]