się gazdy. A teraz ja wam powiem, co w liście z Nieba pisze anioł: „Mam coś przeciw tobie! Porzuciłeś twoje pierwsze miłowanie. Tyś ani zimny, ani gorący, tyś letni!“ — Widzicie: z letnich zło się zaczyna, z milczenia — zdrada.
— Niech odleci precz — westchnął Maksym.
— Niech odleci — powtórzył Tanasij — swoboda nasza mama, słabuje, ręce do nas wyciąga, a my...
Ksiądz wikary, patrząc porozumiewawczo na proboszcza Pasjonowicza, zapytał śmiejąc się wyniośle:
— Chora?
— Pewnie, że chora — zaświadczył Tanasij.
— A wy chcecie zagadać matkę na śmierć — śmiał się wikary.
Ksiądz Buraczyński zaśmiał się zaraźliwie, i zanim Tanasij zdążył odpowiedzieć, pośpieszył się:
— Tanasiju, wy praktyczny gazda, a wciąż o opryszkach, o Doboszu. Popatrzcie do rewaszu. Z jednej strony niechaj będzie Dobosz, chociażby taki śmiały i mądry jak wy. Z garsteczką junaków, ot takich jak Matij, a niechaj wam będzie i Grak-Januszewski, on najwięcej na generała wygląda. A z drugiej strony na nich ławą się zwalą wojska, armie, armaty, bomby, szarże grube, generały. Gdzież to wytrzyma, człowiecze!?
— Wytrzyma, jegomość, wy najlepszy, wy i mądry, a za dobry, bo dzień w dzień do tej Ewangelii świętej zaglądacie. Tam o wojowaniu mizernie stoi, tylko tyle: „Kto wojuje, ten zginie.“ Co mi to za groźba! Od tego jest! Niechby był górski las, taki jak dawniej, a nie było zdrady. I Dobosz! Nie dziadyga jakiś, jak ja, tylko pan Dobosz, ptaszek młodziutki, sokolik wesoły, co dzisiaj tu, a jutro tam o sto mil. I koń-przyjaciel. Taki, co wymknie się z zasadzki, taki, aby na brzuchu pełzał i po wiatrołomach się wspinał i w burzę szedł, gdy całe wojsko po norach się chowa. A z nimi pobratymy bez przymusu, bez rozkazu. Niech będą tacy jak Matij, albo i tacy jak Grak czy Serebraniuk, nie zdradzą. A nad nimi święty Eliasz niech naokoło gęsto gromami okłada. A koło nich gdzieś w skrytce taki stary chytrun jak ja, na rabina od opryszków. Tylko baby żadnej, broń Boże! Zła — zdradzi, dobra — będzie jęczeć: „Szkoda ciebie, Doboszu.“ — „Nie szkoda, ja na to — aby zginąć!“ I niech na nas potem człapią wojska, kanony, bomby, brzuchate komendy. Ptaszka nie dosięgną. Naprzód las muszą rąbać, tymczasem wojska rozlezą się do chat, ka-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/206
Ta strona została skorygowana.