tylko raz dla gościa kazał przygotować polowanie. Pobereżnik co tygodnia kładł padlinę na tym samym miejscu, w pryłuczce leśnej, na moczarze. I niedźwiedź przynęcił się, wciąż tamtędy przechodził. Pobereżnik nakazał mnie i bratu ustawić w gęstwinie strzelby przymocowane na gesztelach i nacelowane na padlinę. Dla gościa pańskiego zbudowaliśmy na drzewie ganeczek z drabiną.
— Pan sam się bał, a was posyłał — wtrącił ktoś z tłoku.
— Poczekajcie, zaraz opowiem. Przychodzi polowanie, my w schowku, pan na ganeczku. Niedźwiedź jak zawsze do padliny, szamoce się, łamie kości i ryczy. Strach nas obleciał, nie ruszamy się z miejsca. Pobereżnik z pałką nad głowami, szczuje nas jak psy. Podbiegliśmy wszyscy trzej, ja, brat i pobereżnik, wypaliliśmy ze strzelb przymocowanych. Któraś kulka dosięgła, ugodziła niedźwiedzia w takie miejsce, że dopiero cała siła z niego wyskoczyła. Rozjuszył się i prosto na nas. My w nogi, pobereżnik tam i sam lata, laską po plecach do strzelb nas zagania. A niedźwiedź prosto do strzelby. Już i pobereżnik umknął do nas, choć to dobre. Klnie nas w gęstwinie, a tymczasem niedźwiedź potrzaskał strzelby, dalej węszy z rykiem. Wtedy pan zeszedł z ganeczku, położył go... I śmiał się z nas, aby w nim się śmiało na tamtym świecie. Taki wściekły byłem, że nie do niedźwiedzia bym strzelał, tylko do pobereżnika i do pana.
— Puszczowy człowiek, a taki bojahuz z ciebie, Mykieto — szydził Tanasij — a przecież u was pod Czarnohorą mieszkają Hodowańczuki, tacy sławni.
— Z czego sławni?
— Niedźwiedzie biją, wybijają.
— Może u nas jest gdzieś któryś taki sławny, że żonę bije, a mnie co do tego. Bogaty niech sobie robi, jak mu ochota przyjdzie, a biedny? Ja bojahuz i nie bojahuz. Do Kołomyi nie ucieknę, wolę codziennie spotykać niedźwiedzia na płaju. Niedźwiedź mnie nie napada, a jakby co, ucieknę do chaty. Po co biedny ma być śmiały? Byleby chaty nie dał nikomu. Od tego są patenta, jest prawo. Po co mnie skarby, cuda?
Tanasij smętnie kiwał głową:
— Dobosz dla biedaków się rozrywał i za to ma wdzięczność.
— Nie prosiłem go — odparł rezolutnie Mykieta — i co mu z wdzięczności.
Tanasij poddał się:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/208
Ta strona została skorygowana.