W sokolskiej jaskini jest taka malutka szczelinka, kiedy stanąć przy niej, to jesteś akuratnie nad ziemią świętą, prościutko nad Erec. I więcej nie potrzeba. To jedni tak mówią, a inni krzyczą, że nie, tylko że z Jasienowa jest tajemna ścieżka do Erec, do miasta Safed. Mądrzy kłócą się naokoło, tak jak Tanasij, a głupi jak ja woli sobie zważyć ile funtów, zmierzyć ile łokci, i nie potrzebuje się kłócić. Za to mądry ma listy. I rabi Mojsze Kitower miał listy. Jakie listy!... Co znaczy listy? On miał Słowa, on widział Słowa. A które? Niech nas Pan Bóg broni. On co dnia był nad ziemią świętą, co dnia rozmawiał z Potęgą. No — jak mu nie przeszkadzali. To się nie da pojąć...
I czemuż on zrobił taką rzecz? Różnie mówią: był młody, chciał zasłynąć od razu, bo jeden rabin z Pragi już to zrobił. Inni mówią, że chciał mieć służącego, a inni jeszcze gorzej: chciał mieć człowieka. Uczniów już miał i to kiepskich, to niech jego myśli zgaduje — akuratny człowiek.
Zaraz, ale co on zrobił? Przepraszam, już nie mogę odłożyć, bo nikt nie zrozumie. Kłopot... Ciężar nie do wytrzymania. Ulepił sobie z gliny — człowieka, tak! Bardzo pracowicie, podług nauki, podług przepisu, aby był bez błędu. Na błędach ludzkich znał się, uczniów durnych miał, niedużo uczeńszych ode mnie. Dokładnie zamiesił, napakował do niego same dobre słowa: aby był żywy, nie leniwy a posłuszny, aby nie gadał, aby jak najmniej pytał, tylko robił. Aby odgadywał myśli.
No, to dla rabina, a co dla samego człowieka? Rabin był sprawiedliwy, wiedział, że żony mu z żebra nie wyciągnie, tego jeszcze nie wypraktykował, to niechaj jego człowiek nie ma dzieci — po co ma podawać dalej, partaczyć? — Akuratny człowiek nie potrzebuje dzieci. Zamiast mieć dzieci i rosnąć w poprzek, niech rozwija się jak drzewo, niech rośnie do góry. — Na samym końcu malutki warunek dla nich obu — mówią, że tylko bezbożnik bez warunku robi — że im więcej jego człowiek będzie rość, tym mniej zechce jeść.
Napracował się rabin, aż sczerniał i schudł całkiem. Wysuszył na słońcu swoje dzieło, tchnął w nie słowo z tego miejsca, gdzie wszystkie płaje się zbiegają, i wyskoczył taki czarny z kozimi oczyma. Nie duch nieczysty, fe! nie myślcie — to nie bajka, to naukowe, to z rachunku — tylko człowiek. Ciało ludzkie, krew ludzka, skóra ludzka, oczyma mruga, słyszy, mówi — rękami także, jak Żyd porządny. No, człowiek! Oczy —
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/213
Ta strona została skorygowana.