rabinowi kiedy się modli, kiedy nic nie chce. Tego jednego musi pilnować dzień i noc, aby nie pomyślał czegoś o ziemi i o ludziach. I to ma być życie! I Pan Bóg ma kłopoty z człowiekiem, bo go stworzył, to wiadomo, ale przynajmniej człowiek nie kontroluje Pana Boga. Rabin chciał swobody od ziemskich spraw i teraz ma niewolę.
Myśli w końcu tak: „Nie mogę ja być swobodny, to niechaj on będzie.“ I modli się tak: „Boże daj, aby ten mój człowiek był swobodny, i niech mnie zostawi w spokoju.“ Bok odgadł, posmutniał, zrobił się swobodny. Rabin odetchnął, sam chodzi do Kut, sam dźwiga mąkę, sam męczy się. I tak wyszło, że nie miał czasu, aby siedzieć w skałach i dumać jak Baal-Szem.
A Bok ciągle coś robił, leniwy nie był, odwrotnie, tylko nie wiedział co robić. Z tego plaga poszła na całe Kuty i na cały Czeremosz. Nauczył się przedtem pracować nad rzeką i pobiegł od razu tamtędy. Nie miał się z kim zaprzyjaźnić, to zawarł pobratymstwo z jakimś żebrakiem z postrzeloną głową, z takim co pomylony na rozumie. Stara się odgadnąć wariackie myśli, to mu za trudno, i czeka, co wariat nakaże. Naprzód tamę zrobił ze skał, aż Czeremosz zalał pola. Ludzie pobili Boka kołami a wariat krzyczy: „Odwróć rzekę!“ Bok zaczyna podkopywać i podsypywać łożysko tak, aby woda płynęła z powrotem ku źródłom. Pracuje za stu, a nic mu się nie udaje. Tymczasem dzieci biegają za oboma wariatami. Psotne zbytniki śmieją się, proszą Boka, aby je przerzucał na drugą stronę rzeki. A wariat znów krzyczy: „Przerzuć, przerzuć!“ Bok jak najchętniej, cisnął jednego, drugiego i trzeciego dzieciaka. Któryś tam złamał nogę. Znów ludzie pobili Boka kołami. I wielkie szczęście, że na takiego poczciwego wariata natrafił, co mu nakazywał same durne kawałki. Bo wszystko możliwe, mógłby napadać na ludzi, mógłby zabijać tysiące i więcej.
Dopiero z tego wielki kłopot! Poszło to w świat, czy ja wiem, aż do krajsamtu, aż do gubernium, może do Wiednia. Jest źle, panowie i podpanki, urzędnicy i szandary mieszają się do żydowskich spraw. Mówią jak zwykle: „Wszystko przez Żydów“. I to prawda, jak zawsze, jeden Żyd coś nabroił, a po Żydach strach idzie jak wiatr. Przybiegają z Kut aż na Sokolską, i stary rabin z Kut także. Zmęczeni, źli — to daleko, to wysoko — krzyczą na rabina: „Coś ty za rabin, taką plagę nam tu sprowadziłeś.“ Stary rabin z Kut, nie taki wielki jak Mojsze Kitower, a swoją drogą miarkował chyba, jakie ptaki gnieżdżą się na Skale Sokolskiej. Takich wielkich Słów nie znał, ale
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/216
Ta strona została skorygowana.