Bidę jeszcze dokładniej znał niż Talmud. Klaruje młodemu rabinowi tak głośno, aż trzaska po skałach: „Ty rabin? Ty cadyk?!! Ty z tych, co chodzą ścieżkami do końca?!! I ty nie chcesz widzieć, co będzie z tego Przepisowego? Najstraszniejsze nieszczęście na świecie: jeden wielki cmentarz dla Żydów i Gojów, i to wspólny! Zabierz go zawczasu, zniszcz go, bo...“ I tak to idzie. Grozi mu chejrem, niech zabierze Boka, niech go przywiąże, niech go zatraci.
Cóż on bidny ma robić? Zabić go nie może, to człowiek, mówi mu „ojcze“, odgaduje myśli, ani razu mu się nie sprzeciwił. Popędził nad Czeremosz, odszukał Boka, zawołał: „Człowiecze!“ — Bok przygalopował, uśmiechnął się po raz pierwszy. Człowiek był... — Znów byli razem.
Kiedy Bok wrócił ze swobody, wyrósł jeszcze więcej, dokładnie dwa razy taki jak rabin. Od wzrostu i od wariackich robót potrzaskało na nim ubranie i ściągnęło się. Nogawice po kolana, chałat podciągnął się wyżej brzucha, pępek goły, a dziura koło dziury. Istny łachmaniarz a ogromny, rabin przy nim całkiem malutki. „Ładny interes“ — myśli rabin — „w dodatku niedługo będzie goły chodzić.“ Bok odgadł, położył się na ziemi, aby nie spoglądać z góry na swego mistrza; w jaskini chodził na czworakach, kurczył się jak mógł, aby nie było widać golizny. Rabin to odwraca się, to modli się, ale wciąż go korci. Wciąż myśli o Boku, martwi się Bokiem. Bok odgaduje, martwi się także, wzdycha. Człowiek był... Przecie wpatruje się wciąż w rabina, położy się na ziemi i patrzy jak pies na pana.
Pan dziedzic lubi różne zwierzęta, nieraz pokazuje mi Zagraja, tego wielkiego gończego psa z kudłami, i mówi: „Widzicie, jak on ładnie patrzy?“ I właśnie, już przywykłem, niech patrzy, bo i ja wolę kiedy pies patrzy po ludzku, niż kiedy człowiek po psiemu albo po koziemu. Pod noc nawet nieprzyjemnie coś takiego przypominać. Klarujcie sobie, tak wielka kłoda, cała smereka z kozimi oczyma, chce zgadywać myśli brr... A Bok tak był spragniony zgadywania, jak inny człowiek wody albo piwa. Jest komu zgadywać, tak! tylko nie ma co, bo rabin boi się myśleć, nie chce myśleć. — — —
Duwyd zamyślił się, skrzywił się, po czym mówił ze szczególną rozwagą:
— I teraz, proszę was, co ja będą udawać, że ta cała mądrość ode mnie. Dzisiaj wesołe święto, a kłamstwo nigdy nie wesołe. Po co mam ukrywać? Mnie to wszystko rozpowiedział
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/217
Ta strona została skorygowana.