Na lewo Biała Rzeka zastygła sutą pianą, jak gdyby kto wydoił na wiosnę wszystkie mleczne krowy Szumejowe.
Daleko ku południowi na straży Czarnohory wykute w skale krzesło Doboszowe. Pierwsze otrząsło się z zamieci śnieżnych. Tam gdzieś, jeszcze szczelnie okryty śniegiem, tajemny chodnik jarem potoczyny wiedzie do lasu kiedrowego. Tam w skałach skarby zaklęte, w śniegach las kiedrowy. Rychło posypie się z kiedr pył kwiatowy, każda piędź ziemi skalnej zapachnie.
Trembity grały z każdego pagórka. Kukułki z każdego lasku, chudoba rozsypała się po tołokach. Potoki i pastuszki hałasowały. Watry pałały po łąkach, dymy wznosiły się prosto do nieba.
Jurijko święty pasł swe tabuny na takiej połoninie, która nie stoi w przestrzeni. Wysłaniec Hospoda, pasterz troskliwy, watah doskonały, serce świata! Przez obłoczyste wrota doglądał wiosny. Widział wszystko. Nie tylko Białą Rzekę i Czarną, nie tylko trawę i las. Nie smereki, buki, leszczyny, jawory i kiedry tylko. Nie tylko oziminy, jaskry, szafrany, wilcze łyka. Nie tylko te dostępne śmiertelnym rodzaje, nazwy. Przenikał do rdzenia, do serca. Sięgał do korzenia. Każdziutki listek, igiełkę każdą odmiennie naznaczył — do włókna, do nitki, do prążka, do włoska, do kropki. Każdy odznaczył znamieniem chwalebnym. Jakby dla liścia każdego był świat. Dla Jurijka liść każdy pierworodne dziecko. Z każdego wysnuł imię jedyne. W porywie nazywania uwiecznił, a sam poryw zataił. Promieniście sypał milionami imion żywych a tajemnych. Nastarczył dla każdego. Odgaduj teraz człowiecze! A wszystkie żywoty, wszystkie liście w zielonym szumie wstawały z ziemi. Zgłaszały się jemu tylko. Kartkowały przed nim wszystkie.
Uśmiechał się Jurijko. Kolędował sobie i światu: —
„Odnów się świecie, przyjmij swe dziecię! Nie masz żywota, co by się dzisiaj oparł nadziei, raduj się!“
Wiatry wiosenne po lasach, połoninach chórami wtórzyły swemu berezie:
„Raduj się świecie, rodzi się dziecię —
Raduj się!“
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/22
Ta strona została skorygowana.