Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

— W czasie głodu hodował ludzi.
Pan Jakobènc machnął dłonią jak na muchę. Wzniósł oczy ku chmurom, szukał czegoś, przymrużył oczy, uśmiechnął się zagadkowo, odsunął tabakierę.
— Ach tak, moja babcia opowiadała. W owe czasy mój dziad Paschalis był burmistrzem nacji ormiańskiej. Zabawę mieli z tych gości. Mówiła babcia: rozbójnicy, a tacy zabawni, wcale komplementarni. Sypali dziadkowi banknoty z finanskasy, pili zdrowie i wciąż krzyczeli: „Mentale, panie luby, dawajcie mentale.“ Dziad też komplementarny, kazał im coś tam nasypać. Jaki to metal był, ba, to jego rzecz. — Pan Jakobènc zaśmiał się krótko, dodał w zadumie: — Inne czasy, premie były na wariatów, jak teraz na ogiery. To minęło. Mój Foka, aby nauczyć się, trzeba naprzód zapomnieć.
— Nauczyć się a zapomnieć?
Pan Jakobènc niespodzianie zachłysnął się słowami:
— Ma zapomnieć wół, że cielęciem był. Postarzeć się musi człowiek, zgarbić, bo jeśli wiecznie cielęciem będzie, to na sznycle go posiekają, taj już.
Tanasij ocknął się nagle, podniósł głowę. Ni stąd ni zowąd odezwał się ochrypłym głosem:
— Czekajcie, czekajcie, panie kupiec. Ja mówiłem i teraz mówię, żem cielę, ale naprzeciw Boga tylko. I chcę być cielęciem na wieki, i każdy ma być. Naprzeciw ludzi ja nie tylko buhaj rogaty, ja dziki wieprz z kłami i gorzej.
Pan Jakobènc skrzywił się, spojrzał z wyrzutem na Fokę, odparł mrukliwie:
— Mówimy o czym innym, a wy znów — — To nie nasz rachunek. Zabłądźcie sobie w nocy i spróbujcie, czy wyprowadzi was Bóg czy co innego.
— Mój koń mnie wyprowadzi, a Bóg konia — odpalił Tanasij.
— Chcecie o Bogu się pouczyć, to jedźcie sobie do Lwowa, do księdza metropolity, taj już.
Tanasij brnął dalej:
— Szanuję ja pana kupca rachunkowego, przeciw Kutom i Ormianom wcale nie buntuję, a naprzeciw Boga nasz metropolita, władyka preoświeszczenyj, takie samo cielę jak ja. Może trochę większe... I dobrze, że cielę, bo inaczej —
— Dokąd wyście zajechali, kumie? — opamiętywał dziedzic.