Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/23

Ta strona została skorygowana.



III. NIAŃKI
1

Na święty Jurij o świcie ochrzczono w cerkwi jasienowskiej córkę Fokową — Hafijkę. W cerkwi i obok cerkwi spotkali się goście chrzcinowi, sproszeni z całego powiatu. Przed zagrodą cerkiewną czekały wierzchowce, niedawno sprowadzone z zimowików i konie z wielu zakątków Czarnej i Białej Rzeki. Kumowie i goście snuli się tam i z powrotem, przynosząc do cerkwi tuziny darów. Płótno samotkane, tkaniny na zapaski, kieptarki futrzane większe i mniejsze na zapas, korale weneckie z Kosowa, świecidełka i paciorki debreczyńskie, świecznik drewniany, nawet grubą Biblię od dziedzica z Krzyworówni. Inne podarki czekały przed cerkwią: dwie cieliczki, dwa półroczne źrebięta, nowe jarzmo dla wołów.
Na górze, w zagrodzie Szumejowej przygotowywano świętowanie. Zanim promienie słoneczne rozczapierzą się na zielonym stoku Pisanego Kamienia, zwiastun słońca, ptak z grzebieniastą promienną tarczą, udud czyli dudek, uwięziony w gnieździe na dnie jaru, pierwszy wytrzepocze się spod czarnych piór nocy. Ptak czy leśny dreszcz? Śpiew czy wzdychanie bezdennych łon mroku, wiecznie to samo: chu-chu-chu-chu! chu-chu-chu-chu! Niewidzialny, jak samo słońce w przedwschodniej otchłani otwiera las, dzień, wiosnę. Z tego nieporuszonego korzenia tryskają ku widzialności inne głosy leśne, przyjmując postacie ruchome, określone. Zazule tu i tam, gorące wiewy z dalekiego południa, z bliska dyszą ochrypłym pożądaniem, z daleka pogodą wiecznego powrotu. Boleśnie skrzeczą dżigi czyli sojki, istnienia przybite gwoździami niewyrywalnymi. Muzykujące drozdy, społeczność czynna, kłótliwa a dziarska. Goniąc się nawołują zawadiacko: fy-łyp! — fy-łyp! — wzieu! — utik. — To czulą się osobliwie: ojojoj-ojoj, tiutiuli-tiutiuli! — Kosy w pojedynkę radują się każdym głosem, przedrzeźniając go przyjaźnie: filulu-filo!