— Kto nie był daleko, nie wie nic, myśli, jak capy na pastwisku: wszędzie trawa, świat zielony. A to dopiero cud, cud tu, cud tam, cud na każdym kroku, miasta ogromne, piętra pod chmury, komin koło komina. Słońca nie widać. Po cóż im słońce? noc jaśniejsza od dnia. Łuna nad miastami od latarń, a jeszcze więcej od gorączki. Tam huk, tam ruch, ogłuchnie człowiek, po co mu słyszeć? Po co mu góry, po co potoki? Góry pieniądza w kasach, gotóweczka szumi głośniej niż Czeremosz. Szumi dobro wszelkie, okręty, wozy parowe. Wóz parowy ogniem bucha, pędzi, za pół godzinki byłby stąd w Kutach. A za nim ludzie zasapani pędzą w gorączce, galopują, gonią. Nie wloką się jak woły w jarzmie, nie łażą jak żaby po deszczu, śpieszą się, chcą być jak najprędzej —
Tanasij nie wytrzymał, zapytał z przejęciem:
— Gdzież chcą być? Dokąd się śpieszą? Do papy rymskiego czy do Rusałyma?
Pan Jakobènc tchnął zduszony śmiech i słowo w nos jak kłąb dymu:
— Do Jeruzalem? Do Jeruzalem! Gadaj z wami. Do interesów, do kontraktów! Śpieszą się, aż w głowie się im kręci. Języki wywalą, padają, tratują się a śpieszą.
— Śpieszą się — zaseplenił żałośnie bezzębny dziadulo Serebraniuk.
— Śpieszą się — wzruszonym basem powtórzył Skuluk.
— Śpieszą się — przeszło szmerem przez przejęty tłum.
Pan Jakobènc spoglądał z zadowoleniem i wygłosił monotonnie:
— Śpieszą się wciąż, a nigdzie nie dojdą.
— Cóż ich zaczarowało? — wyrwał się Mykieta Gotycz i zaraz pochylił głowę ku stołowi.
Pan Jakobènc wypalił:
— To, że ziemia jest okrągła. Wyjdziesz, Mykieto, stąd jutro rano na wschód słońca do Kut. Jedziesz na oślep do morza, potem wciąż morzami, tak przez trzy lata, a wrócisz stamtąd z tyłu od Węgier i od Żabiego.
Słuchacze wzdychali, Duwyd cmoknął ze smakiem:
— Tamten Abrum zakręcił, że ziemia się kręci, a pan Jakobènc, że okrągła. Także śliczny cud.
Pan Jakobènc spojrzał niedbale:
— Do tego, mój Duwyd, potrzebne gimnazja, to bardzo trudna, pozakręcana nauka, nie dla was interes. I co komu do tego, czy ziemia się kręci czy nie. To głupstwo. Ale dla każ-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/234
Ta strona została skorygowana.