się przedwczoraj, i przedwczoraj młodsze od dzisiaj, bo ma w swoim podołku jutro. I dzień nie dzień, bo w Ameryce noc. I noc nie noc, bo teraz u nich świt. A naokoło noc wielka. Stamtąd każdy przyszedł i tamtędy mu droga. Wszystko się kręci.
— Hospody! tańczy świat. Tańczmy i my! — wykrzyknął Tanasij.
— Oj, tańczy, Tanasiju, a nie dotrzymacie mu kroku, nie ma przytułku, nie ma ratunku, tylko w rachunku.
Pan Jakobènc starł w ręku krztynę tabaki na proch i wsypał ją do tabakiery.
— My już na drugim piętrze. I teraz tak: świat tym mądry, że nie znosi mądrych, każdą wieżę skruszy na proch, na śmiecie, kościoły kominami oparkani i zapcha do dymu. Dlatego każda głowa chować się musi, udawać, że nie głowa. Dla Ormian to nie nowina, my nauczeni od dawna chować się, udawać głupich.
— A z czegóż się mądrzeje?
— Czekajcie, my dopiero na drugim piętrze.
Pan Jakobènc skrzywił się, rozszerzył oczy bezwładnie, mówił powolutku:
— A dalej droga długa, bardzo daleka, a wciąż w kółko. Długo jeździć, wciąż śpieszyć się. Nie myślcie, że wystarczy na wycieczce pogapić się, taj już. Nie. To nie wystarczy. Naprzód kontrakty, dużo kontraktów. Kontrakty aż czarno, a tylko rachunkiem rozjaśnisz.
— A któreż to piętro?
— To będzie trzecie, drapmy się wyżej, teraz najważniejsze czwarte piętro. Gęsto od łajdaków, czarny szept z kątów. Chce człowiek spojrzeć z piętra, zmartwi się, aż kurcz go pokręci, w oczach czarno jak świni, gdy ją obuchem zwalą, a potem oślepi jasność. Od łajdaków mądrzeje się najwięcej.
Pan Jakobènc westchnął.
— Au nas nie starczy łajdaków? — zapytał ktoś z łąki.
Pan Jakobènc wybijał twardo:
— Tutejsi łajdaki durniejsi od capów, nikt się nimi nie martwi. A tamtejsi łajdaki całą mądrość, wszystkie cuda zaprzęgli i biczem popędzają.
— A łajdaki od kogo się uczą?
— Od innych łajdaków, to z daleka idzie, z dawna, z pokolenia w pokolenie.
— Powiedzcie, panie Jakobènc — wtrącił Foka ze śmie-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/236
Ta strona została skorygowana.