Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

chem w głosie — od kogóż można się więcej nauczyć, od łajdaków czy od dobrych ludzi?
Pan Jakobènc tarł długo tabakę w ręku, dmuchnął silnie, aż się rozwiała. Odpowiedział z rozwagą:
— Od dobrych ludzi też, ale bardzo trudno, najwięcej chyba od Ormian.
— To wśród Ormian nie ma łajdaków?
— Ormianin nie kradnie, Ormianin nie oszuka, Ormianin nie poskąpi, a najważniejsze, Ormianin nigdy się nie chwali. Ormianin milczy i liczy. A komu nie w smak, proszę mospanie, rachunek pokaż przeciw rachunkowi — jeśli potrafisz. A skąd poszło to? Nasz stary gazda Maksym karby ma maluczkie, a o rewaszach niegłupio mówił. Lubię was, a jego najwięcej. Cały rok milczy, albo i dziesięć lat, raz się odezwie a sakramentalnie.
— I cóż mu z tego, łajdaków nie pozna, jakże zmądrzeje? — westchnął Tanasij.
Pan Jakobènc podniecił się.
— Pozna ich, pozna! Nie wy do nich, to oni na was ławą spadną. Tanasij mówi: chłop rąbie las, a durny. A czemuż durny? Bo nie wie, że z tego będzie kolej parowa. Tanasij mówi: światem rządzi diablica, ta jakaś całkiem nieprzyzwoita. To prawda. A co przeciw niej przydatne? Rachunek taj już.
— Rachunek przeciw łajdakom, przeciw cudom?
— Tak, rachunek to najstarszy cud.
— A w Kołomyi mówią Żydzi — wmieszał się Matij — że kolej żelazna to nie żadne cuda. Kiedy przyjedzie, będzie bardzo dobrze, nawiezie mąki, soli, żelaza, gwoździ, nie trzeba będzie nypać dołami, trudzić się wierchami.
— Odechce wam się! Mąką wam gardła a solą oczy zasypią, niech tylko usłyszą bałaczki dziecinne, niech wywąchają wasz rozum słaby. Potop nad głową, jak nawis śnieżny na Czarnohorze. Ktoś głośniej krzyknie, już spadnie. A wy? Toż mówię — Pan Jakobènc otworzył usta i przerwał: — Jedno mnie cieszy, widzą pośród was nosy tęgie, pewnie tu musi być ormiańska krew.
— Od kiedy wasi chodzą do Debreczyna, nasienia tego u nas dość, niejedno bywało.
— No to dobrze. To korzeń trwały. Jedna szklaneczka tyle warta, co drugiej wiadro.
— Warta do czego?
— Do smutku twardego, potem do rachunku, nie na dziś tyl-