książka stara. A inni królowie rycerze — podobni, sztaby żelazne w kółko zginali, niedźwiedzie i lwy przepędzali kijem, takich kawałków u nas bez liku. Raz kiedy wróg otoczył garstkę śmiałków z gór, i już im koniec, na czele wojska anioł z nieba stanął. W puch i proch rozbił armie niezliczone. Cud. Tak uroili sobie, tak rozpowiadali i tak ufali, a wciąż w ten deseń: „Czuwa Bóg“. I cóż z tego?
Usta słuchaczy otwierały się, zęby błyskały, pomagając chwytać uszom. Westchnienie sypało się od westchnienia jak ziarno z beczki. Tanasij stęknął głęboko jak dudka, zawierająca akordy kapeli.
— I cóż? — powtórzył bezdźwięcznie pan Jakobènc — jakoś nie widać tego czuwania. A za to nasi do Boga jak mogli wciąż się garnęli. Kościoły gdzież takie, z lawy wykute, nawet mury grzeją. Z kopuły ogień ku niebu się pali. Święci ormiańscy — któż ich wysłucha? Modlitwy, śpiewy, a księgi nasze święte od listka pierwszego oślepią. Pismo w nich stare, nie ruskie, nie polskie, greckie, łacińskie, żydowskie, arabskie nam niepotrzebne. Swoje, z dawien dawna ormiańskie trzaska przez listki, grzeje każdy list. — Pan Jakobènc opuścił głowę, wachlował ręką czoło, żuł krztynę tabaki w ustach i mówił mniej wyraźnie. — A teraz? Właśnie przypomniałem sobie. Byłem w untergimnazjum w Czerniowcach. Pełne trzy klasy celująco. Była tam jeszcze czwarta klasa, ale już trzeba było gnać trzody z Besarabii. Ja od małego uczony. Z ojcem wciąż po łacinie i teraz umiem grekę i łacinę. Tam w szkole takie zdanie było: Nostri priores bellicosi erant. To znaczy: Nasi przodkowie byli wojownikami. Raz pan profesor wywołał: „Jakobènc, tłomacz“. Tłomaczę składnie słowo za słowem, a jakiś taki koleżka, sam z trawy rodem szepce mi do ucha: „Kuba, twoi przodkowie bili kozy.“ Cóż miałem mu odpowiedzieć? „Ty wyskoczku z trawy, twoi przodkowie na drzewach z małpami — tego, kiedy u nas już było swoje pismo.“ Byłem mały-stary, nic mu nie rzekłem. Koleżka cymbał, a czyż miałem kiedy z kim mówić? Co zagadnąłem kiedy, profesor nie profesor, każdy mnie pouczał: „Czytaj, czytaj książki z mądrego świata, nie te jakieś dawne, ucz się.“ Czytałem. A jakież to najgłówniejsze książki z mądrego świata? —
Pan Jakobènc cedził słowo za słowem, jak gdyby dyktował:
— Najważniejsza nazywa się „Princeps venenorum”, to jest „Książę trucizn“, dokładne pouczenie o wszystkich truciznach,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/239
Ta strona została skorygowana.