wano? Insinuare et fraudem innectare[1] — nie uchodzi. Oprócz Duwyda i Foki nikt nie umie czytać, a dla księdza dobrodzieja chyba non est desiderabile aedificandi causa tales auctores citare.[2]
— A innych książek już nie ma?
— O innych szkoda mówić. Te wymienione to chyba vertices minaces, monumenta scelerum praeteritorum et anticipatio futurorum.[3]
— Ale czyż na serio taki a nie inny jest ostateczny sens „Księcia“?
— Najostateczniejszy, nie quasi ani quatenus tylko quin. Zresztą litterae et liturae expressae.[4]
— Co do doniosłości tej książki, jak co do jej wartości, mam silne wątpliwości, a w każdym razie pan dobrodziej nie darzy sympatią ani uznaniem nowego świata.
— Non tantum hostilis — odpowiadał dobitnie pan Jakobènc — quam maestosus et maerens, sed tamen sine ulla humilitate.[5] Uszanowania nie mam dla tego, co uszanowania niegodne.
— Podziwiam pana łacinę, ale trudno mi już podążyć — wymówił się dziedzic i zamilkł.
Tanasij wytykał surowiej:
— Panie Jakobènc lubenkij, to w sam raz dla mnie śpiewanka, od potopu świata do króla Sembata. Ale co z tego, kiedy po tym wszystkim nam czarną plecionkę pleciecie. To na nic. Tam w Wormenii całkiem inaczej.
Pan Jakobènc oniemiał, wydobył z siebie z trudem:
— Inaczej? A wy byliście...?
— A wy byliście? — przerwał Tanasij.
— Nie byłem, ale...
— No to widzicie, od wschodu słońca ciemność nie ciągnie, tam nawet skały gorące. Całkiem inaczej. Mnie nikt...
Duwyd zbudził się z zadumy, jęknął do dziedzica:
— Słyszy pan? Już i pan Jakobènc pouczony!