Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/244

Ta strona została skorygowana.

— Nie pouczony — niecierpliwił się Tanasij — a co tu dużo mącić. Jest białe nasienie bogumiłe, to od wschodu słońca i jest to drugie z nocy, oddzielić!
Pan Jakobènc odgrywał się cierpliwie.
— Najakuratniej, Tanasiju, oddzielcie. Może zechcecie krajać wasze dzieci i wnuki. A siebie też. Gdzież to białe?
Tanasij zakłopotał się:
— Krajać? Pewnie! I wyrąbać... — skrzepił się raz jeszcze. — Mam i na to List za pazuchą, a nie powiem. Was nie widać w ciemności, mnie nie widać, prawdy nie widać, i my ciemni.
Dziedzic podjął na nowo swój wątek:
— Panie Jakobènc łaskawco — mówił nader uprzejmie — pan starszy, pan doświadczony i mądry naprawdę, pozwoli pan, że pana zapytam.
— Proszę, proszę, panie dziedzicu jaśnie wielmożny — ze śmiechem w głosie wygrzeczniał się pan Jakobènc.
— Czy pan nie uznaje postępu? — zapytał dziedzic.
— Postęp, pośpiech? Owszem, panie dobrodzieju, świat pędzi na złamanie karku.
— A właśnie przeciwnie, i to widoczne. Świat jest coraz lepszy.
— Finta z giełdy lyońskiej. Lepszy? dla kogo? Każdy wóz wyjeżdżony trzaśnie, jeśli go nie smarują.
— Ostatnie wieki, ostatnie lata wskazują na coś innego.
— A z czegóż to pan suponuje, gdzież to pan obserwuje? — jadowitym falsetem silił się na wymowę pan Jakobènc.
— Prawo zwycięża, wolności coraz więcej.
— Dla kogóż, panie dobrodzieju?
— Dla narodów, dla człowieka.
— Dla jakich narodów? Taki z pana Polak? Ledwo się pan z tej sieci wyplątał, i już: wolności coraz więcej. Nie dziwię się tym oto, że bają trzy po trzy, to wielkie dzieci, ale pan?
— Wiem co było, wiem co grozi, zdradzili nas, chcieli zakuć, to świeże rany, ale...
— „Zdradzili“ — przerwał pan Jakobènc — wszędzie ta sama katarynka.
— Przynajmniej zdradzili — wtrącił Duwyd — Żydów nawet nikt nie chce zdradzać. Od razu obiecują coś takiego, że — nieprzyjemnie...
— Zostawmy to — mówił dziedzic — to stary ciemny świat. Tak nie może trwać dłużej, to po prostu niezdrowo. Ze spo-