interes? Daj pieniądze, daj krew, a ja ci coś kiedyś obiecam.
— Bądź co bądź to stara dynastia o wielkich tradycjach, jak żadna, ma szanse teraz.
— To prawda, w teraźniejszym świecie gdzie stąpić, nieprzyzwoite wyskoczki z trawy i z błota łapią za nogi. Dynastia stara, a Kain to jeszcze starsza dynastia, ma szanse zawsze.
Dziedzic zniechęcił się.
— Panie Jakobènc, to wszystko nie takie proste, mieszkamy bądź co bądź w Europie, a nie na Kaukazie ani w Turcji.
— Panie dziedzicu dobrodzieju — zachłysnął się znów pan Jakobènc — jeszcze wam Europa nosem nie wylazła? To wylezie. To wszystko skończy się jak dzisiejszy dzień. O świcie raj, a wieczorem dychać nie daje. I Bóg zza chmur nie pomoże. Europa! A na Kaukazie to już nie boli? „Armenio nie krzycz, choć tną cię na żywo! Cicho, Armenio, bo zmartwią się narody wolne!“ A te narody mówią o was tak samo jak pan teraz: „My nie w Polsce, my w Europie, to coś innego“. Łajdaków pan nie dostrzega, tylko książki i wycieczki. Z Alp śliczny widok. Rwetes to postęp, z rwetesu świat podobrzeje? Co ja panu powiem, pan skrzywi się: „Kabzan, mówi“.
— Ależ, panie Jakobènc, mnie o rzecz chodzi.
Pan Jakobènc z trudem opanowywał niecierpliwość:
— Wam tacy potrzebni, jak mój kuzyn Edward. Nie powiem który, pan sam wie. Indygenat polski sobie wygrzebał, o wierze ormiańskiej zapomniał, pieniądze przez okno wyrzuca i wycieczkuje do Monte Carlo, tam gdzie narody wolne się zjeżdżają. I mówią o nim panowie Polacy: „To nasz brat, to szlachcic.“ A stary Iwanier z Kołomyi, prosty Żyd, a rozum ma na ogół ormiański, dobrze go odmalował: „Ny, ny, pan ojciec był sobie kabzan, za młodu chodził piechotą. Teraz kabza nabita, tarantasikiem jeździ. A młody pan? Aj waj, wielki Polak. Od razu czwórką i karetami, a na starość będzie piechotką.“ Takich przygarniacie.
— Ja przygarniam? — żachnął się dziedzic.
— No nie, ja dla exemplum tylko. Pan jest skąpy, przykładny, to wiadomo. Ale z tych książek znów to samo wylezie. I jeszcze takich nieszkodliwych jak tutejsi ludzie od was zaraza ogarnie, „lepszy świat“.
— Czegoś podobnego nie słyszałem jeszcze. Chyba od razu położyć się i umrzeć.
— Mój panie dziedzicu, niech nasze wrogi się położą, a ra-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/247
Ta strona została skorygowana.