porywał się skokiem na oślizgłe brzegi i niepewne osypiska. Nie buntował się wszakże, nieraz stawał przed śliską stromizną bezradnie, po prostu jak przed palisadą, jak przed bramą, na granicy końskich obowiązków i możliwości. Ze wszystkich koni on jeden pokryty pianą, widocznie był zmęczony.
Pochód otwierała beczkowata kobyła Kateryny, o łagodnym karku, co równy był z grzbietem, zwana Śmietanką. Jej śmietanowo-bułana białość, a także równo zaprasowana peremitka na głowie gazdyni i wreszcie grube zwoje płótna, ogarniające dziecko, prowadziły jak białe sztandary. Otwierały pochód i równocześnie zamykały. Śmietanka bowiem człapała równomiernie jak cenny zegar. Jej bujne grzywy — u nasady stalobarwny kłąb korzeni stężałych, zwikłanych — a w miarę jak opadały aż do ziemi, rozmotały się w wiejące bladoróżowe zasłony i miotły. Takiej grzywy nikt nie naruszy, nikt nie śmie strzyc jej, nikt nie ośmieli się rozciąć jej skudłanych węzłów. Bowiem nie kto inny lubuje się w takich grzywach jak sam czort. Harcuje sobie na grzywiastych kobyłach, ujeżdża je, opiekuje się nimi niezawodnie. Nie całkiem zresztą pewne czy to czort, może tylko potwarz ludzka i księża wobec ducha leśnego, co psotny dla ludzi a przyjazny dla dobrych stworzeń. Szczeznyk, opiekun klaczy, to wcale nie taki, który wiosną jeździ na żurawiach, pocieszając je, aby się nie skarżyły, ani taki duch, który harcuje na sępach, szukających trupów. Księża zamiesili to wszystko do jednego koryta, dla księży każdy duch to czort, tak jak dla mieszczan i Żydów każdy puszczowy zwierz to pies, a każdy ptak to kura. Wiatr także psoci w grzywach kobylich, lubuje się w kobyłach grzywiastych, opowiadają, że je zapładnia. A któż dojdzie, co to wiatr?
Kuma Kateryna, wcale nie dbając o wodze, skupiła uwagę na fajce i na dziecku. Kobyła pochylając głowę ku ziemi, wciąż skubiąc trawę, zamiatała ścieżki grzywami. Nadaremnie wyrywał się tuż za nią, tańcząc wciąż na miejscu, żabiowski srokacz Ołenki, na podobieństwo pisanki wielkanocnej, wirowany pasami bieli i czerwieni, jakby umalowany na pokaz od święta. Akuratna kobyła, niby bryła śmietany wypełniała płaj niepodzielnie, nie puszczając nikogo naprzód. Chyba tylko jej śmietankowa jasność, chyba białość płócien, a jeszcze bardziej opasana zatoczkami i szyjkami bieli czerwień srokacza, a także puszysta chustka Ołenki wyrywały się ku zagrodzie przez przezroczyste powietrze. Na domiar tego z tyłu bardzo stara,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/25
Ta strona została skorygowana.