Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/253

Ta strona została skorygowana.



XX. DESZCZ WIOSENNY

Kumy wraz z księdzową siedziały w drugiej izbie obok łóżka gazdyni Fokowej. Dziecko spało wysoko w starowiecznej kiedrowej kołysce.
— Kałynko — mówiła księdzowa — tyś zupełnie niepodobna do kaliny, tyś istne płótno.
Blada, surowa twarz Kałyny rozjaśniła się cierpliwym uśmiechem. Księdzowa pytała:
— A piersi jakie masz? pokaż. Brodawki w porządku? — Kałyna ociągała się, księdzowa pośpiesznie rozgarnęła koszulę — Śliczne, bielutkie, jabłuszka-papierówki, trochę za blade — pogłaskała ją po głowie — Włosy masz gęste, miękkie złoto, to największe bogactwo Foki. Ja już wiem. On też — odkryła liżnyk, badała nogi — Długie, jędrne, wcale nie chude, a kiedy chodzisz, wygląda żeś trochę twarda, za chuda. To z tego, żeś wysoka. Ale ty, Kałynko, nie z tego świata, dzięki Bogu, żeś nie wyszła za mąż za mego księdza jegomościa, bobyście oboje poszli do klasztoru. Ród by zaginął. Tak nie można.
— Jejmość — przerwała Kateryna — ona i w tym świecie już przed świtem krowy doi. Doi za sześć dziewek.
— Krowy to mało, trzeba umieć z mężem, zabawić go, aby mu było wesoło. Jak coś takiego, to śpiewam mężowi i już mu lepiej, już odprasowany. Najważniejsze, aby mąż miał swoje zabawy, inaczej skręci do bab. Mój jegomość nigdy! Ma on dwie lube: jedna cerkiew święta, tam w świątyni na poduszkach atłasowych, a druga ja, w pokoju — na lnianych. Żadnej nie ma krzywdy. Obie ładne, nieprawdaż? — Księdzowa pogładziła się po biuście. Ciągnęła dalej: — Ja nie zazdrosna, broń Boże, poduszki moje wycałowane, kiedy prasuję poszewki — wspominam — I cerkiew Boża też zadowolona. Kałynko, tyś zanadto blada. Od snów zależy wszystko. A przemównik od czego? Kiedy jegomość zgryzie się grzechami ludzkimi, to zaraz ma sny. Mam stary sennik od mameczki, wszystkie sny naukowo ponumerowane, zaglądnę i już wiem. Ze snami zmartwienie.