całowała ją w rękę — A dziecko do kogo podobne? O! czarne jakieś, szkoda, że nie do Kałynki. Ale może się poprawi. A jaki sen miałaś, Kałynko?
— Oj, przykry bardzo, jejmość.
Kateryna wyręczyła kumę.
— Taki czarny, ogromny lodową ręką za rękę ją chwycił, trzymał, nie puszczał i ciągnął. A może to śmierć? — cedziła słodko Kateryna, dodała po chwili: — Cóż by to mogło być?
Kałyna patrzyła pytająco dużymi bladoniebieskimi oczyma.
— Spirytus kamforowy! — wybuchnęła księdzowa — nacierać, nacierać! Przemówki swoje, spirytus swoje. Poszlę ci jutro. I w senniku znajdę numery. Czekaj, to będą trzy numery albo cztery: czarny, ręka, zimno. A kiedy to było? Przedwczoraj, czwartego maja, to także się liczy. I czekaj jeszcze: pigułki na przeczyszczenie. A najważniejsze, moja gołąbko — lewatywa, lewatywa! Ale pamiętaj, zaklinam was, nie pomieszajcie, pigułki do ust, a lewatywa odwrotnie. Będziesz zdrowa, ptaszko, sama do mnie przylecisz, dam ci konfitur słodziutkich. Jegomość też będzie rad, a na tego smarkacza Jurka, mego synka, nawet nie spoglądaj. Baby rozpuściły go, szczebioczą mu, że ładny, już do mołodyć się nastawia. Z nim także jegomość ma zmartwienie, ja nie bardzo, bo jak trzeba, to za czuper i w kark i już odprasowany. Jegomość cieszy się gośćmi, a ja najwięcej. Zimą gości nie ma, najsmutniej. Raz na miesiąc list z Horodenki od ciotki Pelagii. Przez cały wieczór czytamy jak list z nieba. Na drugi wieczór odpisujemy, trzeciego wieczora posyłamy na pocztę do Uścieryk. Na Boże Narodzenie stara pani dziedziczka pisze nie byle jak, na welinowym papierze i opłatek przysyła. I tyle. Teraz pan Konik przychodzi, czyta z jegomościem, to szczęście.
— Któryż to pan? — zapytała Kateryna.
— No, pan profesor.
— A, pan Florenti, a czytać umie?
— Co wy? Kateryno, to uczony człowiek, jegomości w kazaniach pomaga.
— Z kazalnicy przemawia? Patrzajcie, nie widziałam go jeszcze.
— Nie, Kateryno — pouczała księdzowa — kazania trzeba napisać, przygotować sobie tak, jak plan dla budowli. Pomyślcie sobie: co niedzieli gadać, gadać. Nie można pleść byle co, trzeba tak ładnie odprasować. W Jabłonowie był ksiądz łaciński, co nigdy nie przygotowywał kazań, taki zdolny. Tylko
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/255
Ta strona została skorygowana.