ci? Nie wytrzymałbyś. Tylko dla siebie samego chce karbować człowiek — białe, wciąż białe, aż mu oczy pobieleją. Za niewolnika chciałby mieć dzieło Hospodnie. Za takiego sługę, aby mu nic nie płacić. Bez rewaszów żyje. Tak jak ja z moimi zmartwieniami, o mało nie zdurniałem. — Maksym zadymił z fai, usiadł na kraju dużej skrzyni kiedrowej. Mówił dalej: — Ksiądz na kazaniu raz opowiadał, że dawniej jacyś poganie byli i drzewom się kłaniali, i że to po durnemu, bezbożnie. Powiada ksiądz tak: „Postawi słup przed sobą, na czarno pomaluje i kłania się mu do ziemi — to poganin.“ Mnie to się w głowie nie mieści, bo inny chyba taki mądry czy głupi jak ja. Chyba takim słupom kłaniali się, jak u nas byli dawniej mandatory i posiepaki w czarnych mundurach, bo taki słup czarny i czapkę i głowę mu strąci, gdyby się nie ukłonił. To jakoś inaczej. U nas od dawna chrześcijanie starowieczni witali się z drzewem, i teraz tak. Pastuch samotny i drzewo samotne. Pastuch na połoninie nie gada, języka pilnuje a z drzewem się wita. Z kimże się ma witać? U nas dawniej chrześcijanin drzewo rąbał, kłaniał mu się i przepraszał. Widzicie, czemu kłaniał się! Powiem wam, goście moi lubi, ja także z drzewem jak umiałem rozmawiałem, to niełatwo.
Maksym wstał, pociągnął faję, usiadł na drugiej skrzyni.
— Może tobie łatwiej, Maksymie — wtrącił Tanasij, — mówią, że wasz ród...
Maksym zaśmiał się:
— Ludzie śmieją się, że człowiek z drzewem krewny, a czy to śmieszne? Pewnie śmieszne, wszystko trochę śmieszne i tak ma być. Zmartwienie to bezdna, człowiek od śmiechu się zaczyna. I śmiechem wygramoli się spod smutku także. Ha, w tym rzecz. Kto się śmieje, ten się nie starzeje. Rzetelny śmiech nikogo nie sądzi. Posiżinie przy zmarłym bez śmiechu za smutne, a chrzciny nie inaczej. Sam Hospod śmiech cierpi i sam się uśmiecha, kiedy świat wysiewa, kiedy zamiata i przewietrza. Zmartwień ma dość, może czasem Hospodu z nas wszystkich śmiesznie, a nikomu nie przeszkadza: ucz się, próbuj, waż się! Uczyłem się i ja od rewaszy jak mogłem, żurbę leczyłem, czym mogłem. Do drzewa zaglądałem, aż do dna, tam widać jak w wodzie. Jeden w papierowe prawo ufa, pewnie coś widzi tam, a drugi w drzewo. A to bez miary, każde drzewo ma swoje imię, bez pomocy ani jednego nie odgadniesz. Sierota, bez matki, od żurby zdurniały, zardzewiały, nasłuchuje naokoło, szuka pomocy, szuka głosów. Gubi się w po-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/265
Ta strona została skorygowana.