— Bracie mój, piekło to straszne, tak. Wiem, jak wzdryga się człowiek, kiedy pierwszy raz usłyszy o piekle. Żałuje, że się urodził. Odcięte wszystkie nitki, matka rodzona na górze, a tyś tam w jamie na wieki. Albo gorzej jeszcze: ona na dole, a ty na górze, nie pomożesz. Boże mój jedyny! A przecież czytałem o tajnych naukach, to bardzo tajne! tego nie trzeba mówić! tego nie wolno powtarzać! — krzyczał ksiądz — że piekło skończy się... Świat jest sitem dla Boga, a jak, któż wie? A przecie wszędzie ślady piekła, wszędzie niszczy się nadzieja. Już dzieci małe chwytają chrząszczyka, co dopiero wyleciał z bukowiny, obrywają mu skrzydła, żywego przebijają kołkiem. W gnieździe karki skręcają wroniętom, małe kociątka wrzucają do wody. Ja wam jeszcze coś powiem, Maksymie, wy wciąż w lesie, na pastwisku, skąd do was piekło? Kiedy w człowieku kotłuje głód, złość piekielna, strach, wtedy już piekło.
— Piekło? — odpowiedział Maksym żywo — ha, kiedy mi ojciec wyszukał żonę nie po mojej woli, myszkowałem pod Bukowcem, szukałem sobie szubienicy. Ta niemrawa dziewczyna wciąż mi na oczach, a nad głową huczy mi hałas i śmiech żony. I cóż? Kiedy żona umarła, jeszcze gorzej. Żurba? może to piekło? A przecie nie piekło.
— Maksymie — mówił cicho ksiądz — powiem wam, im dłużej żyję, tym widzę dokładniej, że bez piekła byłoby gorzej jeszcze. Takie zbrodnie, takie podeptanie bezkarne. Wy gazet nie czytacie, jak tam daleko w Indiach tych gołych nędzarzy do kanonów przywiązywali i rozrywali. To niedawno. A w Sybirze, w podziemiach kajdany całe życie, nawet śpią w kajdanach. To wszystko ma przepaść? Ten straszny gnój z krwią dokąd się podzieje? Wierzcie mi, nie dlatego mówię, żem urzędnik cerkiewny, piekło jest, kiedy człowiek jest w sieci. Tak jak Derewiuk na swoim świeczniku te figurki w pajęczynie złapane wydłubał. Wy nie widzicie piekła, macie czas rewaszować, zastanawiać się. Dziękujcie za to Bogu. Bez swobody, bez rozumu zaraz zobaczylibyście je, ot tu pod podłogą, w komorze także. Piekło potrzebne, sąd, ręka Boża, w niej miecz rozpalony.
Maksym milczał. Burza nad Jasienowem wyładowała się. Krótki grom uderzył w pobliską kiczerę, rozlatując się z trzaskiem. Komora zadrżała dostrzegalnie, świece zadymiły. W ścianie zajęczało coś cichutko jak mysz nadeptana. Znów ulewa szumiała wszędobytnie, gromy oddalały się w wyścigu. Uko-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/267
Ta strona została skorygowana.