a kiedy go głaskałem, mruczał głośno, że owce znów się płoszyły. Malec fikał koziołki, a ryś przez niego, gonili się jak dwa młode koty. Potem co ranka o świcie przychodził do nas na mleko, na pieszczoty, na zabawę z kosmatym. Owce przywykły, legiwały sobie, gdzie której najlepiej. Ale bieda nie śpi, przychodzi kiedyś przed świtem młodszy Hodowańczuk ze strzelbą. „Gazdo — powiada — wy nie wiecie, co koło was się kręci? Ryś! Wszystkie owce wam pokaleczy! Nahockałem się po skałach i darmo, muszę tu zasiąść, a w nagrodę — skóra moja, dobrze? Tymczasem dajcie coś zjeść, bo zgłodniałem.“ Co takiemu powiedzieć? Ani tak ani siak. „Dziękuję ci, bratczyku — powiadam — ja rysia się nie boję i szkody mi nie robi. A strzelbę ci zwęszy, nie zobaczysz go nawet, ale proszę, rób jak uważasz.“ Więcej nie mówię, bo po co? Hodowańczuk został, czatował jedną noc za drugą, bez końca opowiadał swoje strzeleckie kawałki o niedźwiedziach, o rysiach. Potem parę sposobów tajnych puścił w ruch, przemówki mruczał. Nadaremnie. Taki głośny młyn nie zmiele ani nie zwącha tego, co tajne. Mój malec skrył się w gęstwinie, ani mru-mru. W końcu Hodowańczuk znudził się i zabrał się do chaty. Ledwie odszedł, w te pędy Semenko z rysiem przybiegli. Ryś głodny, Semenko także, sporo mleka wychłeptali, a ryś kuleszę jeść zaczął. Oj, potańczyli sobie dobrze. Chcąc nie chcąc grałem im na fłojerze. Ładne lato było. Żal odchodzić. A co? Brać rysia do chaty? Jak?
Ksiądz uśmiechając się udawał oburzenie:
— Rysia brać do wsi? Toż to tygrys karpacki najbardziej krwiożerczy.
Tanasij oburzył się nie na żarty:
— Co to, to za dużo. Ja także o strzelbę nie dbam, z rohatyną brałem się do niedźwiedzi, z rysiem to na nic. Ileż owiec mi zmarnował — to najgorszy czort.
— A przecie — podchwycił żywo dziedzic — Maksymko dał dobry przykład. Jestem pewny, że ze zwierzyną łatwiej niż z ludźmi. Koniec końców, chciałbym wiedzieć, jakież tam skarby na mojej połoninie, Maksymie?
— Takie właśnie — śmiał się Maksym. — A jakich lepszych skarbów potrzeba? I mnie i Semenkowi i rysiowi, i owcom?
Tanasij uśmiechał się chytrze:
— Wszyściutko wiesz, Maksymie, o skarbach i o rysiowych też. I nic nie mówię, do rzeczy. Ale to nam jeszcze powiedz,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/272
Ta strona została skorygowana.