bałem z drugiej torby i dałem trochę więcej: „Macie!“ Tak kiwali się, jak czorty przed Doboszem na zamku na Pietrosie, tylko że ci kołomyjscy biali. Ledwo odwrócili się, a ja smyk! Wymknąłem się im. Tak samo jak Dobosz czartom, bo także lęku nie pokazał. A restaurację popamiętałem —
Śmiech zrywał się kilkakrotnie i huczał po izbie. Ksiądz kanonik wycierał obficie łzy, a także dziedzic śmiał się jak dziecko. Tanasij zakończył poważnie:
— Pomyślcie sobie teraz, co by o mnie powiedzieli na Żabiem, gdyby moje dzieci albo najmici zaciągali gości z ulicy do chaty, a potem ściągali z nich skórę. A jejmość powiada, że restauracja blisko nieba.
— Ależ to kupcy, Tanasiju, nie trzeba ich sądzić tak ostro — tłumaczyła księdzowa — karmią ludzi, sprzedają potrawy, to ich kosztuje.
— A was nie kosztuje, jejmość? A może byście tak samo zaciągali Anglikanów od ryby i kazali sobie płacić?
— Broń mnie Boże — przeraziła się księdzowa — do tego jeszcze nie doszło.
— I niech nas dalej broni, nie ma grzeszniejszego niż taki, co za miskę strawy i trochę wina skórę zdziera.
Dziedzic śmiał się niepohamowanie, ksiądz kanonik niemal zmęczył się śmiechem, pan Jakobènc uśmiechał się cicho, przyglądając się z lubością Tanasijowi, jak gdyby miał przed sobą szczególnie dorodnego capa.
Cynamoniki znikały szybko, powtarzano je zapobiegliwie, a w dalszym ciągu podawano kawę, orzechy kuckie, suszone owoce, jabłka, nawet figi. Tanasij chwalił nadal:
— Najlepsze zajęcie na świecie to jeść, tak jak dzisiaj, byleby w chrześcijańskiej gościnie, nie w restauracji. Koń także wciąż je, dlatego nie grzeszy. Gdyby człowiek mógł jeść przez cały dzień, toby się skonił i przestałby grzeszyć.
Wikary podchwycił złośliwie:
— Ale jest jeszcze jedno stworzenie, które je dzień i noc, a czyż warto je naśladować?
— Nie! — żachnął się Tanasij. — Nie dla waszych godnych uszu takie słowo, to świnia, tak jak grubas miejski, co obeźre się, zaśnie i szczęśliwy. Koń przeciwnie, z jedzenia bujny jak wiatr.
— Ależ bez ustanku jeść to obżarstwo — pouczał uparcie wikary.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/286
Ta strona została skorygowana.