— Słusznie — zgodził się Tanasij — trzeba też dobrze popić, ale trzeba umieć.
— Z tego dopiero grzech — odparł wikary.
— Taki jak ja, pije ile wlezie, z tego nie grzeszy nigdy, a inny, nieumiejętny, ha, może grzeszy.
— Kto innych do grzechu ciągnie, grzeszy najwięcej — dobitnie wyrecytował wikary.
— Czym ciągnie?
— Drażnić, wyśmiewać, ganić i złościć innych, to chyba grzech?
Tanasij popatrzył uważnie, zrozumiał:
— A czyż ja złoszczę kogo? — rozglądał się wokoło.
— Mnie na pewno nie — wybełkotał pan Jakobènc pośpiesznie.
— Skądże — potwierdził dziedzic śmiejąc się.
— Ej, kto by się złościł — szczebiotał Serebraniuk — z tego mówienia nauka na cały rok.
— Któż by się złościł przy święcie — ośmielił się dobrotliwie kudłaty wujko z Bukowca — niech Bóg broni.
— Niech Bóg broni — przeszło przez rząd gazdów.
— A może ja was złoszczę, pan-otczyku? — cedził słodko Tanasij.
Wikary prychnął lekceważąco:
— Phy, mnie na pewno nie, wyście nie z mojej parafii. Ale to nie znaczy, żeście bezgrzeszni.
— Gdzież tam bezgrzeszny, pan-otczyku! na koniec święta wybaczcie, proszę, mój rozpętany język, a na pokutę — kapę do kościoła wam ofiaruję.
Wikary nadął policzki.
— Kapę? A czyż nie lepiej na pokutę przestać pić?
Tanasij uśmiechał się cierpliwie.
— Ojcze duchowny, rzetelnie wam mówię, ja nie z picia grzeszny, tylko z krwi paskudnej.
— Z jakiej tam krwi?
— Z mego rodu. Ród z popów, a popy z Mazurów, Mazury to zaciekłe jakieś, nieustępliwe.
— Ja także Mazur, a czyż przez to grzeszniejszy od innych? — odciął się ksiądz.
— Pewnie, że ksiądz ma najwięcej furtek do grzechu — mówił Tanasij z rozwagą — ale to nie moja rzecz. Jakiż wy tam Mazur? Wy pańskie dziecko. Mazury to kamieniarze, niesamowici, ja to wiem najlepiej.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/287
Ta strona została skorygowana.