Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/289

Ta strona została skorygowana.

jest chrześcijaninem, nie wytknie nic drugim, dopóki sam nie zrobi rachunku sumienia. A jeśli już chce ostrzec innych, niechaj wyzna: „Ludzie, ja sam grzeszny w tym, w tym zgrzeszyłem i was ostrzegam.“ A nie rozpierać się i sądzić, jakby sam był nieomylny.
— A któż jest niemylny? — podchwycił Tanasij szeptem.
— Nieomylny? Papież. To jest, nieomylność papieża odnosi się do spraw wiary, a każdy inny omylny i jeśli chce głośno spowiadać ludzi, niech się sam naprzód wyspowiada. Rachunek sumienia, swój a nie innych. Chyba ksiądz, chyba kaznodzieja...
Tanasij przyłożył rękę do ucha, przechylając się przed nosem księdzu Pasjonowiczowi. Nie rozumiał dobrze, a więcej jeszcze udawał, że nie rozumie.
— Rachunek? Jaki? Może z restauracji, niemylny? Na papierze niemylny? To nie sztuka. Oj, zobaczylibyście, pan-otczyku, jaka to nieomylność, gdybyście o nasze mołodycie ognia skrzesali.
— Ależ, Tanasiju — tłumaczył pośpiesznie ksiądz Pasjonowicz — nie na papierze, tylko że papież to znaczy papa rymski, ojciec święty jest niemylny. I nie żaden rachunek z restauracji, tylko że rachunek sumienia za pazuchą trzeba mieć, rewasz grzechów, rozumiecie? Zarębywać grzechy na własnym rewaszu, a nie na cudzym.
Tanasij poddał się:
— Święte słowo, pan-otczyku! taki starygan jak ja, któremu każdy dzionek boży podarowany, powinien mieć swój rachunek za pazuchą.
— Teraz przyznajecie sami — rzekł wikary spoglądając nieufnie — a tak trudno do was trafić.
Tanasij wyprostował się.
— Trafić nietrudno, ślicznie szczebioczecie, pan-otczyku, tylko mowa ptasia trudna. „Porodyła lacha ptacha.“[1]
— Cóż to za gadanie? — nastroszył się ksiądz.
— Nie gadanie, stara śpiewanka o wszystkich, o Polakach także.
— Wy i o Polakach też najlepiej wiecie — wypalił wikary tracąc cierpliwość.

— Co wiem to wiem, a śpiewanka mądra. Ślicznie szczebio-

  1. Polaka porodził ptak.