Nikt się nie martwił, czy tylko nikt nie przeczył Tanasijowi. Tanasij zwracał się głośno ku przodowi:
— Katerynko-duszko, jak tam nasza dziecina? A wasza Śmietanka pewna? Uważajcie, bo ślisko!
Kateryna, nie przerywając milczenia, wytchnęła kłęb dymu z fajki, Ołenka szeptała:
— Śpi, gazdo, dopóki my nie zbudzimy jej krzykiem.
Tanasij przyłożył palec do ust. Wskazując na konie wykrzykiwał z kolei ku tyłowi pochodu:
— Któryż człek tak dźwiga swój ciężar jak nasz koń! Które dziecko tak szczęśliwe jak nasze źrebięta. Dałby Bóg tak naszej chrześniaczce! Człowiek zakała, narzeka, miauka. A Bóg co? Zamiast karać, pod nos mu pismo: „Na masz! jeszcze jedną wiosnę! Czytaj!“ Może nie tak?
Nikt nie przeczył. Ludzie i konie kiwali głowami sennie, zgodliwie. Tanasij niecierpliwił się. Nie znajdując oddźwięku wyrzekał nie tylko na ludzi, także na obce konie. Wskazywał na rosłego gniadosza:
— Cóż z tego, że pański koń wypucowany, nogami przebiera jak panna. Tu nie podłoga glansowana. Naszego konia nie pucuje furman, nie hoduje stajnia —
Zaczepiony właściciel konia kiwał głową smętnie jak jego koń. Tanasij nie znajdując oporu, zabrał się do srokacza żabiowskiego.
— Młoda kuma pisana, aż ślinka cieknie! A po co koń ma być pisany? Pisanka zaśmierdzi się i pęknie ze smrodem. Koń nie dla zabawy.
Ołenka zamiast obrony srokacza, obdarzyła starego czarownym uśmiechem. Tanasij mówił z poddaniem szczególnie głośno, jak gdyby na to, aby księża usłyszeli:
— O! jak oczyma smaga pod serce i pod jądra! Dla takiej czort by się przemalował na srokato, nie tylko koń. Szczęście, że człowiek stary, bo także zrobiłby się srokaty od grzechu. W takie wielkie święto! Och! jakie oczy. Gadzina!
Ołenka chichotała cicho, ludzie i konie kiwali głowami. Tanasij tłumaczył dziedzicowi:
— Przeciwny jestem tej żabiowskiej modzie. Co koń ma się podobać mołodyciom, paniom i panienkom? Niech połoninie się podoba. Koń ma być do burzy, dla powodzi, dla zamieci. To pamiętajcie sobie, panie.
Nikt nie sprzeciwiał się Tanasijowi i nikt go nie popierał. Tanasij szukał sprzymierzeńca.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/29
Ta strona została skorygowana.