Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/292

Ta strona została skorygowana.

Młody ksiądz, nie wiedząc co począć, gryzł wargi i uśmiechał się cierpko.
Duwyd usiłował mu pomóc.
— Tanaseńku, dopiero co mówiliście, że polityka na nic, a teraz o tych nacjach tak ślicznie, że aż fe. A zapomnieliście jeszcze Szwabów, Wołochów, o Cyganów nie pytam, oni na pierwszym miejscu do nieba.
Tanasij zbudzony z zadumy ofuknął go:
— Gdzież tu polityka? Szwabi — najgłupszy naród, dlatego Pan Bóg troszkę lituje się nad nimi, niech służą wszystkim. Nie tak jak Polaczkowie, tylko do panowania.
— Nareszcie — śmiał się Duwyd — przynajmniej Szwaby nie do piekła.
Tanasij niecierpliwił się:
— Dajże powiedzieć! Szwab bardzo dobry, dopóki służy, a po co teraz gębę do komendy otworzyli. „Wyr-dyr-hyr“, psu by się pysek rozleciał, tyś Niemiec, niemym cię Bóg stworzył, służ komu trzeba, zaniemiej, a do ludzi się nie mieszaj. Za ten pysk, za tę ohydę piekło pewne!
— No, a Wołochy do nieba?
— Wołochy? to z Ruśniaczków wyrodzone: „lubesku, triesku, popysku.“ Takie słodziutkie, tylko jeszcze miększe łajno. W niebie na nich niełakomi.
— A Cyganie?
— Cóż komu winni? Umiałby kto konie podkuć albo na skrzypcach zagrać? Ze ukradnie troszeczkę? Od biednego nie ukradnie. Cyganie nic nie winni.
— Teraz w porządku, najlepiej być Cyganem, proszę, oto jest zapowiedź Tanasijowa — ostentacyjnie zrezygnował Duwyd.
Ksiądz wikary zniecierpliwił się ostatecznie:
— Gospodarzu, od święta pouczałem o papieżu, o kaznodziejach, o rachunku sumienia, a ksiądz proboszcz także, a wy nam takie bańki w nos puszczacie. Za cóż wy nas macie?
— Zaraz powiem — mówił Tanasij z namysłem — synku mój, gdybym ja był w Rzymie jak wy, tobym się brał do tego, aby góry wyrównać z dolinami. I wam się nie dziwię. Ale wy jeszcze młodziutki, jeszcze ciepły, prosto spod świętej kwoki. Boję się, że gdybym zaczął trzaskać moim rachunkiem, tobym was zmroził. Szkoda mi was.
— Słyszane rzeczy — rozdrażnił się wikary — niejedną spowiedź słyszałem, a nie zmroziła mnie. Chybaby — jakieś zbrod-