— W owe czasy, za młodu, przyjdę z żoną do cerkwi w święto, i bardzo źle. Zaraz naokoło mnie grzechy zaszumią. Zapaski szumią, spódnice szumią, koszule i chustki jedwabne szumią. Szumią szepty i śmieszki. Mołodycie zęby pokazują i zaraz chowają, oczy otworzą i zaraz zamykają. Kiedym blisko — źle, kiedym daleko — jeszcze gorzej. Kiedy oczy otworzę — pohano, a kiedy zamknę — jeszcze pohaniej od szumu. Czort uwija się między mną a tymi spódnicami. Potem skacze coraz śmielej, wabi mnie pod spódnice i to dobrze wiem, sam mnie judzi, a zaraziutko na wołowej skórze ten grzech najpaskudniejszy zakarbuje.
— Może by to schować lepiej do spowiedzi, na ucho? — mruknął gruby proboszcz z Uścieryk do wikarego — zostawmy go, księże, po co zaczynać!
Tanasij podniósł głos:
— Mój rachunek czy wasz, ojcze duchowny? Teraz ja swój towar rozkładam, a potem wy choćby do rana, and pisnę. No i dalej nasz ksiądz pokojnik, niemłody, od kiedy go pamiętam, ten właśnie grzech z kazalnicy najostrzej przepalał. Miechem dmie jak kowal, a potem rozbija młotem. Krzyczy tak: „Jedna była tam z jednym, na górze na stogu siana, a tamta z tamtym piekielnikiem w łęgach nad rzeką, a tamci oboje pod czorta opieką na połoninie. Siedzicie z czortem, chowacie się za czorta, grom Boży jego i was wyśledzi, na węgiel spali. Widzieliście owce, kiedy podepchają się pod piorun? Tak z wami będzie!“ Nie mówi kto. Strzelec on dobry, ale na ludzi? stój! na oślep nieboga celuje, jakby po nocy. I tak nic nie wie, skądże. U nas naród wstydliwy, skrywać, udawać, kłamać każdy uczy się od młodu. A stary ksiądz bez wstydu patroszy grzeszną skórę, niech się wyśmierdzi. A mnie cóż z tego? Im więcej ksiądz przypala, tym więcej mnie rozpala. Słucham i chętki we mnie buszują. Już skakałbym jak ogier albo gorzej... Czekajcie, czekajcie, księże dobrodzieju, to nie wszystko, grzechów fura. A jutro może być za późno. Wychodzę z cerkwi, zdaje mi się, że za tą albo za tamtą pobiegnę, to jedno tylko knuję: a gdzież by to. Tymczasem wietrzyk mnie owieje, żona zagada słodko, ja trzeźwy już, gdzież czort się schował? Z żoną zgoda, ona wesoła i nie uparta jak ja, kiedym niecierpliwy — zaśmieje się i już dobrze, a zrobi, jak zechce. Nie skryłem przed żoną, powiadam prosto z mostu: „Ja na baby łakomy, a czort na mnie, w największe święto w cerkwi pcha mnie do gnoju. To nie żarty, ja już po brzuch
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/295
Ta strona została skorygowana.