— I cóż myślicie? Żal za żoną przepalił mnie, trzaskał mną jak wiatr, tak że się kułakami po głowie trzaskałem, a czy myślicie, że mój grzech przepalił? Gdzie tam. Ochłodziłem żal w gnojówce i w ludzkim wstydzie. Miałem lubaskę najwstydliwszą. Nigdy przed północą nie przyszła, jak nietoperz, ledwo chuchnie, już jest, ledwo chuchnie, już odleciał. Im ona wstydliwsza, tym ja grzeszniejszy. Tak wstydziliśmy się, tak chowaliśmy się, że nigdy nikt na świecie nie dowie się która. Nawet imieniem jej nigdy nie nazwałem, aby kto nie podsłuchał. Zwałem ją Pomyłka, bo szła do kogoś innego, pomyliła się i jakoś zaszła do mnie. Zatailiśmy grzech na wieki. Księża piętnują ten grzech, powiadają: „Do cudzego łoża.“ Fe, po co mi to? My po kątach leśnych, po syhłach i jarach chowaliśmy się, a nie w łożu. Ochota ze wstydu, ochota ze skrytości trzymała nas pod czadem. Co prawda, w cerkwi już byłem spokojniejszy, ale nawet przy robocie wciąż o niej myślałem, za to w cerkwi ani spoglądnąłem. I ona stała w cerkwi z oczyma spuszczonymi, ani nie mrugnęła. Najwstydliwsza! Potem ze wstydu znów gdzie indziej pomyliła się. I ja też jeszcze nieraz pomyliłem się. To takie śmiecie grzechowe, tfu, i splunąć szkoda, wstyd.
Przeciw temu harowałem jak wół w jarzmie, czad mijał, byłem spokojniejszy. Ale tymczasem drugi grzech główny, poprzez robotę, rogi pokazywał. A potem wyhodował się gruby brzuchaty, jak z małej żmii smok w Czarnohorze. Pycha! Ja najlepszy gazda, ja najpracowitszy, ja najporządniejszy, nie ma nade mnie. Macie! Od tego nie ma ratunku. A przecież była gdzieś jeszcze w Bożych komorach dla mnie schowana Łaska.
Już nie tak młody byłem, będzie lat temu ze trzydzieści, zarazę z miasta przyniosłem sobie, rozchorowałem się, gorączka niespamiętana, po gorączce słabość, koniec. Stareńki ksiądz pokojnik przyszedł mnie spowiadać. Naprzód po wierzchu smagał, potem obracał grzeszną duszę, parzył po swojemu, grzechu nie zostawił ani tyle co pod paznokciem. A był tam ten grzech, nawet go nie zwąchałem, dopiero ksiądz mi go pokazał. Ja, uparty z dziada, pradziada, hardy, pyszny. Za tę kluczkę czort chapnął, zaciągnął mnie, zaprzągł i ujeździł. Pycha! „Kto najlepszy gazda, kto najsprawiedliwszy?“ Stary ksiądz pokazał mi czorta i czyja ja chudoba. Stareńki ksiądz nie taki rachmanny jak ksiądz Buraczyński, ani taki cierpliwy, jak wy wszyscy ojcowie. Srogi, dziki, przeciw czortu najlepszy. Wy-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/298
Ta strona została skorygowana.