Tanasij zwrócił się nagle do księdza wikarego:
— A za to pan-otczyku młodziutki, że tak do czorta śmiało stajecie, wam ode mnie starego błogosławieństwo należne. Niech wam Hospod da co najlepsze i niech od przykrej starości ochroni. Starość to jeszcze coś gorszego, niż gołe-bose nic! Nic przynajmniej nie piecze. A za mój pysk toporowaty, wam do kościoła w Pistyniu na pokutę kapę ofiaruję, jeśli wasza łaska.
Ksiądz wikary utrzymując się twardo na swojej pozycji, zapytał chłodno:
— A o wódkę nie należało spytać starego księdza?
— Pytałem, rozpowiadałem, sam wiedział wszystko najlepiej, moja chata tuż obok cerkwi. Sam nie piję, tylko z gośćmi. Mówię wszystko pokojnikowi, a on na to: „Cóż? porąbałeś kogo? Zabiłeś, wszedłeś w zwadę?“ Mówię mu: „Dobrze wiecie sami, ojcze, jak to jest, znacie mnie od trzydziestu lat. Spust mam głęboki, a głowę jak beczka cisowa, nie przecieknie. Biedy nie było żadnej, tylko jednanie i śmiech.“ I to mi przebaczył.
— Tanasiju — z rozwagą powiedział ksiądz Pasjonowicz — niezła nauka, a wy sami zajechaliście tak daleko, wasza wola. Może o czarach jakichś czy herezjach ani o tych „Listach“ nie było na spowiedzi mowy, nie czas był na to, ale pamiętać o tym trzeba.
Tanasij milczał przez chwilę, odpowiedział poważnie, z naciskiem:
— Stary ksiądz pytał, czy przeciw Bogu i przeciw ludziom nie miałem ciasnego albo złego serca. „Korzeń odkryj, jakbyś starą śliwę karczował!“ Odkryłem do cotu, a co między mną a Bogiem, o to ksiądz nie pytał, od tego jest sam Bóg.
— Bóg z wami — wytchnął ksiądz Pasjonowicz.
Księża spojrzeli po sobie w milczeniu. Tylko ksiądz Sofron, własny duszpasterz Tanasija, powiedział tajemniczo:
— A co? jaki Tanasij? Ja swoich parafian znam. Mój poprzednik święty człowiek, a trochę za srogi. Ja nie taki, ale znów za miękki, tak też nie można —
— Wyście za dobry — przerwał Tanasij — za to każdy do was się stawia, żeście jeszcze za mało dobry. Ludzi lubić należy, na to są przykazania, a nie warto, i jak to zrobić?
— Tanasiju — rozgadał się ksiądz proboszcz z Ilci — wciąż mówicie, że ludzi lubić nie warto, ale przecie wiecie sami, że kto traci, ten zyskuje. I wy siebie jakoś zanadto czarno sma-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/302
Ta strona została skorygowana.