Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/303

Ta strona została skorygowana.

rujecie, a przecie macie zasługi, to trzeba powiedzieć: o ołtarze dbacie, o cerkiew, o cmentarz. Nie każdy to wie, a ja wiem dobrze.
Tanasij zniecierpliwił się:
— Ojcze duchowny, nie wybielajcie mnie! ja wciąż na deszczu, szkoda waszego wapna. Cerkwie a cmentarze najbardziej, toż ostatnie sieroty, któż ich potrzebuje? Mnie ich żal. I co tu mówić? Ja sam do nich więcej przynależny niż do was wszystkich. Bo ludzi nie lubię, a zasług nie mam żadnych, do targu nie mam się z czym pokazywać.
Poperecznyk świdrował zuchwale oczyma:
— Batku-Tanasiju, ja tak dla własnej skóry chciałbym coś wiedzieć...
— Cóż ty jeszcze chcesz wiedzieć, synku?
Poperecznyk nagiął się przez stół, mówił ściszonym głosem i jak gdyby poufnie, niby to jąkając się:
— Wy tak na przykład — ktoś powie środa, a u was niedziela, ktoś czarne, a u was białe... Ale księdzu nie spoprzeczyliście wtedy, to chyba największa zasługa?
— Kłócić się na spowiedzi? — bąknął ksiądz Pasjonowicz.
— Nie kłócić się, tylko przeczyć —
Tanasij uśmiechał się.
— Kruk kruka odszuka, dobrze mówi Nykoła, ja poperecznyk główny, na spowiedzi też próbowałem sprzeciwiać się, ale sił już nie miałem, a najwięcej dlatego, że stary ksiądz bardzo chytrze mi zajechał: co pysk otworzę, to będzie pycha. A swoje wiedziałem i wiem.
Nykoła zwany Poperecznykiem udawał zakłopotanie:
— A czyż to nie wielki grzech być głównym poperecznykiem? Ja dla siebie to pytam.
— Człowiecze! widziałeś kiedy kożuch całkiem zawszony, tak że się rusza?
— Nie widziałem, a co to ma do rzeczy?
— A ja widziałem. Raz włóczęgę za najmitę przyjąłem, nędzarza z dołów, najlepszy był ze wszystkich, choć wszawy. I jak ty myślisz, co zrobić, uganiać się za każdą wszą czy wypalić?
— Jasne, że wypalić.
— Takie i to, to nieobjęte, to bez końca, bez końca wszawe, rozumiesz?
— Coś rozumiem.
Poperecznyk spoprzeczył raz jeszcze: