tami. Przeznaczony dla gęstych kudłów Tanasija, zbyt obszerny kapelusz zsunął się Duwydowi na oczy.
— Gdzieś ty się podział? — narzekał Tanasij starannie poprawiając kapelusz. — Patrzcie jaki ładny, trudno poznać, że Duwyd. — Gorączkując się zwrócił się do Poperecznyka: — A ty, Nykoło, bierz wielki pistolet! — i zaraz do Serebraniuka: — A ty, Juroczku, ten malutki wykładany! — i znów do Foki: — Tu masz dwie prochownice i torbę, tam także trochę złotych pieniędzy dla chrześniaczki. A ty, Maksymie, bierz wielki pierścień, na nim dwie pięćdziesiątki wykarbowane. Do stu lat! Tymczasem wystarczy, co? A dla księży i dla starszych gazdów krzyże — szarpnął łańcuszek na szyi, ciężkie krzyże wysypały się na stół — ten mały złoty dla księdza Buraczyńskiego, złoto do złota. A inni — wybierajcie!
Nikt nie sprzeciwiał się Tanasijowi, tylko księża ociągali się, lecz Tanasij wtłaczał przemocą księżom, a także starszym gazdom swoje krzyże. Zerwał jedwabną chustkę z szyi.
— Czerwona chustka dla starszej kumy, a biała mięciutka dla młodej — przerwał na chwilę, zatroskał się — mam jeszcze na sobie nowiutkie haczi, pierwszy raz ubrane, komuż by je dać?
— Tanasiju, opamiętajcie się — wołała księdzowa — nie ściągajcie spodni, gdzież ja się podzieję?...
— Nie, nie — uspokajał Tanasij — to trochę później. A dobrze, że przypomnieliście mi się. Obiecałem waszemu jegomości kraśną cieliczkę po moim pogrzebie. A co tu czekać, a nuż przeżyję wszystkich. Jutro wam poszlę cieliczkę.
— Okład, okład zimny, to gorączka — śmiała się księdzowa.
Tanasij znów zatroskał się:
— Ach, mam jeszcze na sobie kozi kożuszek. To chyba dla młodszej kumy. Taka krasawica ma pachnieć, a nie śmierdzieć owczą skórą. Nie uchodzi mi ją obejmować, to niech choć mój kożuch ją obejmie. — Ubrał pośpiesznie Ołenkę w swój kieptar tak obszerny, że łatwo wszedł na jej kożuch. Sam pozostał jak pokutnik, przepasany naprędce konopianym powrósłem. Z elegancji pozostały jedynie zadzierzyste postoły i wąsy. Tanasij śmiał się.
— No, a gdzie teraz podział się duka Tanasij?
Serebraniuk wstał, rozłożył ręce, jak gdyby chciał obejmować Tanasija. Ogarniając go rozczulonym wzrokiem szczebiotał falsetem:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/307
Ta strona została skorygowana.