błędy końskie zakryć. Nawet ślepego konia nie pozna oficerko, bo co mu słomkę do oka przyłoży, to kupiec niby to uspokaja, a naprawdę kolnie konia pod słabiznę, szpilką z rękawiczki, aż ślepy koń skoczy prosto na oficerka. „Ostry koń“ — tak to. A pański koń? Hodowany dobrze, prawda, a głupszy od dziecka. Nasz koń wierny, da radę wilkom, złodziejom i kupcom. Posłuchajcie, jak u nas Pawło Palijczuk z Dzembroni sprzedawał konie durniom. Podatki, daniny musiał płacić, skąd weźmie pieniędzy, biedak? Musiał sprzedawać. Nie taki on już biedak, połonina Dzembronia aż roi mu się, sam dokładnie nie wie, ile ma tych koniąt. Przyjechali do niego z Bukowiny, ze stadniny cesarskiej, z Łuczyny, oficerkowie, jeden lajtman, drugi oberlajtman. Zamiast popatrzeć dobrze na konie jak na człowieka, a gazdę zapytać, mierzyli metrem, macali, zaglądali gdzie nie trzeba. Mierzyli wciąż a kręcili nosem: „Za niski!“ Wybrali w końcu niekoniecznie najlepsze konie, tylko najwyższe. Zamiast na kolanach dziękować mu za gazdowskie konie, targowali się jak o cebule i w końcu wcisnęli mu po 50 guldenów. On mówi: „Za mało“, oni swoje: „Taka taksa, my znamy ustawy.“ Pawło rozeźlił się na durniów, naszeptał coś koniom do uszu, obrócił się tyłkiem i poszedł bez „bywajcie zdrowi“. Zaledwie konie przyszły do Łuczyny, oglądnęły się, zwąchały się i hała-drała! z powrotem ku połoninom aż na Dzembronię. Akuratnie byłem wtedy u Pawła w szkole końskiej. Jak tam te koniska aż z Bukowiny przedarły się puszczami, jak trafiły? — jeden Bóg wie! Może potokiem Sarata ku Białej Rzece, a potem chlupiącymi jamami, samymi zaroślami w górę aż na Hostów? A może inaczej? Z Żupani na złamanie karku na dół przez Perkałab przy źródłach Białej Rzeki, a potem prościutko na Hnetiesę? W dole, w Perkałabie, huk wód, ciemność. Tylko z gąszczy błyskają wilcze oczy, a w górę stromizna mchu, widać niebo. Gdyby koniska nie umiały z gwiazd miarkować i przesiedziały noc gdzieś w przepaści, już by tam zostały w wilczym albo niedźwiedzim brzuchu. Może gdzie wybiły parę zębów jakiemu dufnemu wilkowi? Może drałowały przed niedźwiedziem po Babie Łudowej, umknęły mu z samej paszczy? Pewnie brnęły moczarami zamszonymi, może na brzuchu pełzały przez kosodrzew? Dość, że przyszły wychudzone, w czarnym mule aż po grzbiety, w dodatku jeden i drugi z krwawymi ranami na szyi i na zadzie. A z czego to wszystko? Nie opowiadały. Zobaczyły Pawła, zamachały ogonami. Pawło zaśmiał się: „Aha, już są“. I tyle.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/31
Ta strona została skorygowana.