Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/311

Ta strona została skorygowana.

Tanasij zaciął się, oglądał się wokół, wszyscy umilkli. Księdzowa oburzyła się:
— Nykoło, was także język świerzbi? Gadulstwo, że aż fe!
Tanasij roześmiał się i znalazł odpowiedź:
— Nykoła nieźle mówi, jejmość. Niech będzie. Zapis zrobię, dwadzieścia guldenów na komisję. A księdza Buraczyńskiego postawcie na głowę komisji. Komisja zbada, jeśli będę straszyć — tnijcie.
— Ależ, Tanasiju — mówiła księdzowa — i wy także w takie dzikie głupstwa wierzycie?
— Nie głupstwa, jejmość, straszę za życia, mogę i po śmierci.
— Tak, tak — potwierdził Poperecznyk — panowie w to nie wierzą i nie żałują, że taki upiór też bidny. Trzeba go zwolnić, aby się nie męczył po nocach.
— Dobrze mówisz, Nykoło, całkiem mądrze — uznał Tanasij.
Proboszcz Pasjonowicz ponownie się ożywił:
— Znów się zaczyna, ludzie! To jeszcze gorsze jak herezja, to zabobony, dzikość! I na to jedna rada, prosto do kryminału.
— Nie — upierał się Tanasij — księże godny, ja tego nie wiem na pewno, ale mówię tak jak doktor: zrobić co można, aby ratować. Głowa zawadza — to uciąć. I wtedy ja sobie prosto do nieba.
— Do nieba bez głowy!? — przeraził się Serebraniuk.
— Juroczku — tłumaczył Tanasij łagodnie — głowa zostaje na ziemi, tak czy tak. A Tanasij drepce sobie tamtędy, gdzie nie ma ludzkiego zapachu.
Serebraniuk nie mógł się uspokoić.
— Jak to? w niebie nie ma ludzi?
— Wejdę ja sobie tam — marzył głośno Tanasij — a tam naokoło światła. Przypatrzę się: same końskie oczy, takie jak u źrebięcia od mojej Myszy. Same anioły. I wtedy ja w domu.
Księdzowa przypomniała sobie:
— Do domu, do domu! Rano wstawać, medykamenta!
Znów księża wstawali powoli jakby niechętnie. Zegnali się z gospodarzami, dziękowali, powtarzali życzenia dla dziecka. Z kolei gospodarze dziękowali i ściskali księży, po czym księża żegnali się z wszystkimi, szczególnie długo i serdecznie z Tanasijem. Księdzowa nagliła nieustannie:
— Tak zwlekać?! Nie do wytrzymania. Chodźmy już, chodźmy.